Szczęście w czerni

newsempire24.com 3 tygodni temu

Halina siedziała przy oknie, wpatrując się w uliczny harmider. Autobusy jednakowo zgrzytały hamulcami, przechodnie pędzili w swoich sprawach, a ona wciąż rozmyślała o tym samym – o liście, który przyszedł wczoraj. Czarna koperta ze złotym brzegiem leżała na kuchennym stole już dobę, ale nie mogła się przemóc, by ją otworzyć.

– Mamo, ty co siedzisz jak słup soli? – Marek wpadł do mieszkania jak burza, cisnął plecak w kąt. – Znowu się zamyśliłaś? Chodź lepiej na obiad, głodny jestem jak wilk.

– Jedz, jedz – westchnęła Halina, nie odrywając wzroku od szyby. – Kotlety są w lodówce, podgrzej w mikrofali.

Syn zatrzymał się na środku pokoju, przyjrzał się matce uważniej. Jej postawa była jakaś dziwnie spięta, nienaturalna.

– Co się stało? – Marek podszedł bliżej. – Wyglądasz… no nie wiem, jakoś dziwnie.

– Nic specjalnego – Halina odwróciła się twarzą do niego. – Tylko list przyszedł jeden. Zastanawiam się, otwierać czy nie.

– Jaki list? Od kogo?

– Od notariusza. Ta, z Warszawy.

Marek zmarszczył brwi. Listy od notariuszy rzadko wróżyły coś dobrego. Albo długi, albo sądy, albo inne przykre niespodzianki.

– A co może być w liście od notariusza? – spytał ostrożnie.

– Nie wiem. Może ciocia Klara coś zapisała. Mieszkała ostatnie lata w Warszawie, mając tam mieszkanie. Ale myśmy w ogóle nie miały kontaktu, pewnie z dziesięć lat.

Halina wstała, przeszła do kuchni. List wciąż leżał w tym samym miejscu, jakby drwił z jej niezdecydowania.

– Mamo, może jednak otworzymy? – Marek wziął kopertę do ręki. – Co może być gorszego od tej niewiedzy?

– Gorszego może być wiele – zamruczała matka. – Nagle jakieś zobowiązania, jej długi. Albo coś innego. Nie życzę sobie problemów na głowę.

– A może na odwrót, coś miłego? – Marek już miał rozedrzeć kopertę, ale matka powstrzymała go gestem.

– Czekaj. Daj mi jeszcze pomyśleć.

Ale myśleć nie było o czym. Ciocia Klara była daleką kuzynką Haliny, dorastały na jednym podwórku, ale ich drogi rozeszły się dawno. Klara wyjechała do stolicy zaraz po studiach, tam wyszła za mąż, pracowała w jakimś instytucie naukowym. Dzieci nie miała, męża też straciła lata wcześniej. A Halina została w rodzinnym miasteczku, urodziła Marka, owdowiała młodo, całe życie przepracowała jako przedszkolanka.

Ostatni raz widziały się na pogrzebie dziadka, to było rzeczywiście z dziesięć lat temu. Wtedy Klara wydała się jej kimś obcym, wielkomiejską damą w drogim płaszczu, która patrzyła z góry na prowincjonalną rodzinę.

– Dobra, otwieraj – zdecydowała się w końcu Halina. – Ale ostrzegłam: jeżeli tam coś niedobrego, rozpuszczam ręce.

Marek delikatnie rozciął kopertę, wyjął kilka kartek. Przejrzał pierwsze linijki i gwizdnął z niedowierzaniem.

– Mamo, tu piszą, iż ciocia Klara zapisała ci mieszkanie w Warszawie.

– Co? – Halina o mało nie upuściła filiżanki z herbatą. – Jakie mieszkanie?

– Dwa pokoje, parę minut od metra Żoliborz. I pozostało konto bankowe… – Marek przerzucał strony, jego oczy robiły się coraz większe. – Mamo, to całkiem poważna suma. Pięćdziesiąt tysięcy złotych.

Halina usiadła na krześle, bo nogi nagle stały się jak z waty.

– Niemożliwe. Myśmy się prawie nie znały. Za co mi to wszystko?

– Jest tu dopisek od niej. Własnoręczny. – Marek podał matce małą karteczkę.

“Haśko, jeżeli czytasz ten list, to mnie już nie ma. Wiem, oddaliłyśmy się, i to w większości moja wina. Ciągle myślałam, iż jeszcze mam mnóstwo czasu przede mną, iż zdążę naprawić rozstania z bliskimi. Ale czas ma tę adekwatność, iż kończy się znienacka. Chcę, żeby moje mieszkanie przypadło tobie. Zawsze byłaś dobra, żyłaś dla innych. Czas pomyśleć i o sobie. Twoja Klara”.

Halina czytała notatkę kilkakrotnie, nie wierząc własnym oczom. Łzy same spływały po policzkach.

– Jak to? – szepnęła. – Ona umarła, a ja choćby nie wiedziałam. Nie byłam na pogrzebie, nie pożegnałam…

– Mamo, nie obwiniaj się. Skąd mogłaś wiedzieć? – Marek objąłapłaczącą matkę. – Może nie chciała, by wiedzieli. Niektórzy wolą odejść po cichu.

– Ale czemu mnie? Miała przecież innych, bliższych krewnych.

– Widocznie nie tak bliskich, jak ci się zdaje. Albo znała cię lepiej, niż ty ją.

Halina jeszcze raz przeczytała słowa cioci Klary. “Czas pomyśleć i o sobie”. Kiedy ostatnio o sobie myślała? Jakby nigdy. Najpierw rodzicami się opiekowała, potem sama Marka wyciągnęła, harowała bez wytchnienia. A teraz syn dorosły, samodzielny, pewnie niedługo założy rodzinę.

– A co teraz z tym wszystkim robić? – spytała z dezorientac
Patrząc na roześmiane dzieci biegnące przez podwórko w płatach śniegu jak roztrzepane wróble, Wanda pomyślała, iż życie potrafi zaskoczyć wspaniałym prezentem, choćby jeżeli tylko włożywszy rękę do szarego, nudnego worka z wezwaniem notarialnym. I w tym śnieżnym podwórku, otulonym ciepłem warszawskiej kamienicy, Wanda czuła, iż wreszcie naprawdę zakorzeniła się w swoim nowym życiu, z uśmiechem przyjmując każdą kolejną niespodziankę, jaką los jej terazgotował.

Idź do oryginalnego materiału