Tato, poznaj, to będzie moja żona i twoja synowa.
Tato, poznaj, to moja przyszła żona, twoja synowa, Kinga! zawołał Marek, promieniejąc z radości.
Co?! profesor, doktor nauk Wojciech Nowak, aż się zatrzymał. jeżeli to żart, wcale nie jest śmieszny.
Mężczyzna spojrzał z obrzydzeniem na zgrubiałe palce synowej i brud pod paznokciami. Wyglądało na to, iż ta dziewczyna nie wie, co to woda i mydło.
Boże, jak dobrze, iż moja droga Kasia nie dożyła takiego wstydu! Wychowaliśmy tego chłopaka na porządnego człowieka pomyślał w duchu.
To nie żart! odparł stanowczo Marek. Kinga zostanie z nami, a za trzy miesiące bierzemy ślub. jeżeli nie chcesz być na naszym weselu, obejdzie się bez ciebie!
Dzień dobry! uśmiechnęła się Kinga i ruszyła do kuchni. Przyniosłam pierogi, konfiturę malinową, suszone grzyby wymieniała produkty wyciągane z podartej torby.
Wojciech złapał się za serce, widząc, jak Kinga rozlewa konfiturę na śnieżnobiałym obrusie.
Marek! Ocknij się! jeżeli to zemsta, to zbyt okrutna Skąd wytrzasnąłeś tę nieogładzoną dziewuchę? Nie pozwolę jej zostać w moim domu! krzyczał profesor.
Kocham Kingę. I moja żona ma prawo żyć w moim domu! zaśmiał się z przekąsem Marek.
Wojciech zrozumiał, iż syn się z niego naigrawa. Nie mówiąc słowa, poszedł do swojego pokoju.
Ostatnio relacje z Markiem mocno się popsuły. Po śmierci matki chłopak wymknął się spod kontroli. Rzucił studia, stał się opryskliwy i żył bez trosk.
Wojciech wierzył, iż syn się zmieni. Że znów będzie taki jak dawniej. Ale z każdym dniem oddalał się coraz bardziej. A dziś przyprowadził pod ich dach tę wiejską dziewczynę. Profesor wiedział, iż nigdy nie zaakceptuje tego wyboru, ale Marek i tak postawił na swoim.
Wkrótce Marek i Kinga wzięli ślub. Wojciech odmówił udziału w weselu, nie chciał uznać niechcianej synowej. Wściekał się, iż miejsce Kasi, wzorowej gospodyni, zajęła ta prosta dziewczyna, która nie umiała choćby dwóch słów połączyć.
Kinga, ignorując złą wolę teścia, starała się go udobruchać, ale tylko pogarszała sprawę. Dla niego nie miała żadnych zalet była nieokrzesana i miała fatalne maniery.
Marek, po krótkim epizodzie wzorowego męża, znów zaczął pić i hulać. Wojciech często słyszał kłótnie młodych i cieszył się, licząc, iż Kinga wreszcie odejdzie.
Wojtku, twój syn chce się rozwieść, wyrzuca mnie na ulicę, a ja jestem w ciąży! pewnego dnia Kinga wpadła do niego ze łzami w oczach.
Po pierwsze, dlaczego na ulicę? Masz gdzie wrócić A ciąża nie daje ci prawa mieszkać tu po rozwodzie. Wybacz, ale nie wtrącam się w wasze sprawy odparł, w duchu ciesząc się, iż wreszcie pozbędzie się natrętnej synowej.
Kinga, przygnieciona i nie rozumiejąca, dlaczego teść od pierwszej chwili ją znienawidził, zaczęła zbierać rzeczy. Nie mogła pojąć, dlaczego Marek traktował ją jak psa, który mu się znudził. I co z tego, iż była ze wsi? Przecież też miała serce
Minęło osiem lat Wojciech mieszkał w domu spokojnej starości. Ostatnio bardzo podupadł na zdrowiu. Marek gwałtownie wykorzystał sytuację, by pozbyć się kłopotu i umieścił ojca w placówce.
Starzec pogodził się z losem, wiedząc, iż nie ma powrotu. Przez życie nauczył tysiące ludzi miłości i szacunku. Wciąż dostawał listy z podziękowaniami od byłych uczniów Ale własnym dzieckiem nie potrafił się zająć
Wojtku, znowu masz gości wrócił z przechadzki jego współlokator.
Kto? Marek? krzyknął staruszek, choć wiedział, iż to niemożliwe. Syn nigdy by go nie odwiedził
Nie wiem. Kazali ci przekazać. No co, idź i zobacz! zaśmiał się sąsiad.
Wojciech wziął laskę i powlókł się do poczekalni. Z daleka ją rozpoznał.
Witaj, Kingo! wyszeptał, spuszczając wzrok. Wciąż czuł się winny wobec tej prostej, szczerej dziewczyny, której nie bronił tamtego dnia
Wojtku! zdziwiła się elegancka kobieta. Tak się pan zmienił Choruje pan?
Trochę uśmiechnął się smutno. Skąd tu? Jak mnie znalazłaś?
Marek powiedział. Wie pan, on zupełnie nie chce kontaktu z synem. A chłopiec ciągle pyta o tatę i dziadka Janek nie jest winien, iż go odtrąciliście. Potrzebuje bliskich. Mamy tylko siebie mówiła drżącym głosem. Przepraszam, może niepotrzebnie pana nachodzę.
Czekaj! zatrzymał ją. Jak on, Janek? Pamiętam ostatnie zdjęcie, miał trzy lata
Jest przy wejściu. Zawołać? spytała niepewnie Kinga.
Oczywiście! rozpromienił się Wojciech.
Do sali wszedł rudowłosy chłopiec, żywy obraz Marka z dzieciństwa. Janek nieśmiało podszedł do dziadka, którego nigdy nie widział.
Witaj, wnuku! Jakiś ty duży starzec rozpłakał się, obejmując chłopca.
Długo rozmawiali, spacerując jesiennymi alejkami parku przy domu. Kinga opowiadała o trudnym życiu, o wczesnej śmierci matki, o samotnym wychowywaniu syna i walce o gospodarstwo.
Wybacz, Kingo. Zawiniłem wobec ciebie. Choć uważałem się za mądrego, wykształconego człowieka, dopiero teraz zrozumiałem, iż ludzi należy cenić za serce, nie za pochodzenie mówił starzec.
Wojtku, mamy propozycję Kinga zawahała się. Niech pan do nas wróci! Jest pan sam, my też tylko we dwoje Potrzebujemy bliskiej osoby.
Dziadku, jedź z nami! Będziemy łowić ryby, zbierać grzyby U nas na wsi jest pięknie! prosił Janek, ściskając dłoń starca.
Jedziemy! uśmiechnął się Wojciech. Straciłem tak wiele w wychowaniu syna Może z wnukiem nadrobię błędy. A i na wsi nigdy nie mieszkałem. Kto wie, może mi się spodoba?
Na pewno! zaśmiał się Janek.