„To ma być mój prezent ślubny dla was?!” – wykrzyknęłam, gdy to zobaczyłam, kompletnie zszokowana, kiedy po roku od ślubu w końcu odwiedziłam syna i synową. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, widząc, w jakim stanie jest mój podarunek. Wszystko zaczęło się od chęci zrobienia młodej parze miłej niespodzianki, a skończyło lekcją, której długo nie zapomnę.
**Prezent od serca**
Kiedy mój syn Krzysztof oznajmił, iż bierze ślub, byłam w siódmym niebie. Jego narzeczona, Kinga, od razu mi się spodobała – miła, gospodarna, z ciepłym spojrzeniem. Chciałam dać im coś wyjątkowego na tę okazję. Nie miałam zbyt wiele pieniędzy – całe życie przepracowałam jako nauczycielka, a emerytura, no wiecie, skromna. Ale marzyłam, żeby podarować im coś, co naprawdę przyda się w ich wspólnym życiu.
Po długim namyśle zdecydowałam się na pralkę. Nie byle jaką – wybrałam model droższy, z mnóstwem funkcji, oszczędny, z pięcioletnią gwarancją. Oszczędzałam na nią latami, odkładając grosz do grosza z emerytury, bo początkowo chciałam kupić ją dla siebie. W końcu uznałam, iż młodym będzie bardziej potrzebna. Na weselu wręczyłam im pudełko z dokumentami i kluczami (sprzęt już stał w ich mieszkaniu). Krzysztof i Kinga byli zachwyceni, ściskali mnie, dziękowali. Czułam się wspaniale, iż udało mi się ich ucieszyć.
**Wizyta po roku**
Po ślubie nie widywałam się z synem i synową zbyt często. Mieszkają w innym mieście, jakieś trzy godziny drogi od mnie. Mają swoje życie, pracę, a ja nie chciałam się narzucać. Dzwoniliśmy do siebie, czasem przyjeżdżali na święta, ale w ich mieszkaniu nie byłam od samego wesela. Aż w końcu, po roku, postanowiłam ich odwiedzić. Krzysztof powiedział, iż się ucieszą, więc pojechałam w dobrym nastroju, z domowymi pierogami i swoim konfiturą.
Kiedy weszłam do ich mieszkania, wszystko wydawało się zadbane: czysto, przytulnie, kwiaty na parapecie. Aż zajrzałam do łazienki – i osłupiałam. Moja pralka, mój prezent, stała w kącie, pokryta warstwą kurzu, z porysowanym bokiem. Obok niej lśniła nowa, najwyraźniej niedawno kupiona. Zapytałam Kingę: „A co z tą pralką, którą wam dałam?”. Zawahała się, po czym odparła: „Oj, jakoś była niewygodna w użyciu, i hałasowała. Więc kupiliśmy nową, a tę… no, na razie stoi”.
**Moja reakcja i rozmowa**
Byłam w szoku. „To ma być mój prezent ślubny dla was?!” – wyrwało mi się. Nie mogłam pojąć, iż potraktowali tak przedmiot, na który zbierałam przez lata. Krzysztof próbował łagodzić: „Mamo, nie przejmuj się, po prostu chcieliśmy coś nowszego. Twoją pralkę czasem jeszcze używamy”. Ale widziałam, iż stoi nieużywana, jak niepotrzebny grat.
Starałam się mówić spokojnie, choć we mnie wszystko wrze. Wytłumaczyłam, iż to nie była zwykła zakupowa fanaberia, tylko dar od serca, iż wiele sobie odmawiałam, żeby ją kupić. Kinga zaczęła się tłumaczyć, iż nie chcieli mnie urazić, tylko nowy model lepiej im pasuje. Krzysztof dodał, iż planują zawieść moją pralkę do domku letniskowego. Do domku! Jak jakiś stary rupieć!
**Czego się nauczyłam**
Wracałam do domu z kamieniem na sercu. Z jednej strony rozumiałam, iż to ich życie i mogą robić z prezentem, co chcą. Z drugiej – bolało, iż nie docenili tego gestu. Nie oczekiwałam wiecznej wdzięczności, ale przynajmniej szacunku dla rzeczy, która dla mnie tyle znaczyła.
Teraz unikam tematu, żeby nie psuć relacji. Krzysztof i Kinga dalej dzwonią, przyjeżdżają, wszystko jak dawniej. Ale wyciągnęłam wnioski: nie będę już robić takich drogich prezentów. Wolę wydać te pieniądze na siebie – np. na wymarzone wakacje nad morzem.
A wy? Mieliście podobnie? Jak radziliście sobie z taką przykrością? Warto porozmawiać z nimi jeszcze raz, czy lepiej odpuścić? Podzielcie się, bo sama nie wiem…