Wygoniony jak bezdomny pies

newsempire24.com 1 dzień temu

— Panno, pani telefon upadł! Proszę chwilę! — zawołał nieznajomy, przebijając się przez szum ulewy.

Magda szła przez opustoszałe ulice Poznania, nie czując zimnych strug deszczu spływających po jej twarzy, mieszających się ze łzami. Odwróciła się, spojrzała na mężczyznę zmęczonym, obojętnym wzrokiem i zmarszczyła brwi.

— To pani? — zapytał, podając mokry telefon z pękniętą szybką.

— Mój… — ledwie wyszeptała Magda, głos drżał od zimna i bólu.

— Dlaczego pani sama w taką pogodę? Bez parasola, przemoknięta do suchej nitki! Przeziębi się pani! — w jego głosie brzmiała szczera troska.

Mężczyzna nie wydawał się natrętny, i Magda, ulegając jakiemuś wewnętrznemu impulsowi, podeszła za nim pod daszek pobliskiego sklepu. Postanowili wstąpić do małej kawiarenki na rogu, by ogrzać się przy kubku herbaty.

— Jestem Krzysztof — przedstawił się, uśmiechając. — A pani?

— Magda… — cicho odpowiedziała, wpatrując się w podłogę.

— Co panią zmusiło do włóczenia się samej w taką pogodę? choćby psa w taką ulewę bierze się do domu.

— A mnie… mnie wyrzucili jak bezdomnego psa — wyrwało się Magdzie, a głos jej zadrżał od nadchodzących łez.

Wspomnienia nadeszły jak burza. Serce ścisnęło się od bólu, który tak starannie tłumiła. Magda nigdy nie przypuszczała, iż jej życie, budowane z takim trudem, rozpadnie się w jednej chwili. Ona i Marcin przeszli przez wszystko: kupili dom pod Poznaniem, otworzyli małą kawiarnię, marzyli o dzieciach. Magda zatraciła się w pracy, pięła się po drabinie kariery, zapominając o sobie. A dziś Marcin podniósł na nią rękę. Chwyciła płaszcz i wybiegła z domu w zimny deszcz.

Przy sobie miała tylko dowód osobisty, kartę bankową i telefon, który teraz ledwo działał.

— Pani telefon jest kompletnie przemoczony — zauważył Krzysztof, próbując zmienić temat.

Magda nagle uświadomiła sobie, iż nie ma dokąd pójść. Obce miasto, ani przyjaciół, ani rodziny. Została sama, jak w pustce. Łzy napłynęły do oczu i po raz pierwszy od lat pozwoliła sobie zapłakać.

— Płacze pani przez telefon? Mogę go naprawić — łagodnie powiedział Krzysztof, próbując ją pocieszyć.

— Co panu do mnie? choćby się nie znamy! — wybuchnęła Magda, ale w jej głosie było bardziej rozpacz niż gniew.

— Nie gniewam się, tylko… zobaczyłem panią i wiedziałem, iż coś jest nie tak. Chciałem pomóc — spokojnie odpowiedział.

Magda wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić, i zdecydowała się opowiedzieć swoją historię temu przypadkowemu przechodniowi.

— Przyjechałam tu dwanaście lat temu z Gdańska. Rodzice tam zostali, kontakt prawie zerwany. Te wszystkie lata żyłam tylko pracą. Nie mam przyjaciół — nie miałam czasu ich znaleźć. Każda minuta szła na projekty, na kawiarnię, na marzenia o przyszłości. Myślałam, iż to słuszne. A dziś… Marcin wrócił do domu wściekły. Zaprosiłam go na kolację, a on zaczął krzyczeć, iż nie kupiłam jego ulubionego wina. Nie kupiłam — i tak pije za dużo. Milczałam, by nie kłócić się, ale on… uderzył mnie. Żebro boli, choćby oddychanie sprawia trudność.

— To mi znajome — cicho powiedział Krzysztof. — Moja kuzynka żyła z takim samym człowiekiem. Rozumiem, jak ciężko pani teraz. Pozwólcie, iż pomogę.

— Po co panu moje problemy? — zmęczonym głosem odparła Magda. — To nie pierwszy raz. Przenocuję u koleżanki, potem wrócę. On sam zadzwoni, przeprosi. Jak zawsze.

— Ale telefon pani nie działa — zauważył Krzysztof.

— Więc sama pójdę przepraszać — gorzko się uśmiechnęła. — Co innego mi pozostaje?

— A może to znak? — nagle powiedział. — Znak, iż czas wszystko zmienić. Zacząć od nowa.

Magda zamyśliła się. Myśl o nowym życiu nie raz przychodziła jej do głowy, ale strach zawsze powstrzymywał. Zbyt wiele włożyła w te lata, zbyt wiele straciła. Ale teraz, przy dźwięku deszczu, słowa Krzysztofa brzmiały jak wybawienie.

— Zabiorę panią w jedno miejsce — zaproponował. — Tam będzie bezpiecznie, może pani zostać, ile potrzeba. Telefon naprawię, przyniosę. Potem zdecydujecie, jak żyć dalej.

— Dziękuję… — cicho odparła Magda, po raz pierwszy tego wieczoru czując ulgę.

Westchnęła, jakby zrzucając z barków ciężar. Po raz pierwszy od lat ktoś wziął na siebie jej troski. Zasłużyła na wytchnienie, choćby na kilka dni, po tych latach nieustannego biegu.

Idź do oryginalnego materiału