Wynajmując samochód, przynieśliśmy żonę ze szpitala, a sąsiad wsparł nas w domu. „Wszystko będzie dobrze – pocieszał żonę – po prostu żyj. Siedz i rozmawiaj ze mną. Tylko żyj. Ja sobie poradzę. Nie zostawiaj mnie, moja gołąbko…!”

twojacena.pl 6 godzin temu

Wspominam dawno temu, kiedy w małej wiosce na Mazurach, w czasie zimnych lat, Bogdan Nowak, trzykrotny wdowiec, wziął pod wynajem samochód, by przywiózł swoją żonę ze szpitala. Sąsiad pomógł im wnieść łóżko do domu. Wszystko będzie dobrze otarł żonę po ramieniu żyj, choćbyś tylko siedziała i rozmawiała ze mną. Żyj, a ja postaram się o wszystko. Nie opuszczaj mnie, moja gołąbeczko! mówił ciepło.

Grażyna Kwiatkowska, mając 35 lat, sądziła, iż nie zazna już kobiecego szczęścia, ale los potoczył się inaczej. Spotkali się, gdy obojgu miało już prawie czterdzieści lat. Bogdan był od trzech lat wdowcem wciąż wspominał żonę, ale serce już było gotowe na nowy rozdział. Grażyna nigdy nie była zamężna, ale już posiadała syna. Mówi się, iż narodziła się dla siebie. W młodości kochała przystojnego, ciemnowłosego Olgierda Wojciecha, który obiecał jej małżeństwo i oczarował młodą Grażynę. Została zwiedziona obietnicami, które okazały się puste. Jak się później dowiedziała, zalotnik z miasta miał już żonę.

Do Grażyny podchodziła choćby legalna żona Olgierda, prosząc, by nie burzyła ona cudzej rodziny. Nieśmiała i niedoświadczona Grażyna poddała się, ale postanowiła zachować dziecko.

Tak się stało. Grażyna urodziła Eugeniusza. Syn stał się jej jedyną pociechą i ukojenie. Eugeniusz był dobrze wychowany, pilny w szkole, po ukończeniu liceum wstąpił na ekonomiczny uniwersytet. Bogdan kilka razy odwiedzał Grażynę, proponując wspólne życie. Kobieta wahała się, choć Bogdan jej się podobał. Grażyna nieco się wstydziła własnego syna, tęskniąc jednocześnie za własnym szczęściem. Pewnego wieczoru Eugeniusz podszedł do matki i rzekł: Mamo, nie chcę już dłużej mieszkać w tym domu. Wujek Bogdan to solidny mężczyzna, pod warunkiem, iż nie będzie cię ranił. Najważniejsze, byś była szczęśliwa. Syn Bogdana także nie miał nic przeciwko.

Tak więc poślączyli i zorganizowali małe przyjęcie. Grażyna pracowała w wiejskiej bibliotece, a Bogdan jako agronom. Razem prowadzili gospodarstwo, trzymali bydło, uprawiali ogród. Kochali się i szanowali, choć los nie dał im wspólnych potomstw.

Oboje ich synów wzię Eugeniusz i drugi syn Bogdana wzięli za mąż, a niedługo pojawili się wnuki. Na święta przygotowywali domowe jajka, mleko, śmietanę, wieprzowinę i kurczaka. Przy ich chacie gromadziło się mnóstwo gości. Podczas wspólnych uczt Bogdan i Grażyna siedzieli przy stole, ciesząc się, iż mają z kim świętować. Wieczorami, gdy starsza para kładła się spać, każdy w ciszy myślał: Chciałbym odejść pierwszy, by nie czuć się już nigdy samotny.

Lata mijały nieubłaganie. Pewnego ranka Grażynie zrobiło się źle, gdy zaczęła gotować barszcz w kuchni. Staruszka upadła. Bogdan, przy pomocy sąsiadów, wezwał pogotowie. Lekarze stwierdzili udar mózgu. Wszystkie funkcje pozostały nienaruszone, oprócz jednej Grażyna nie mogła już chodził. Eugeniusz z żoną przyjeżdżał w odwiedziny, przekazał pieniądze na leki i wyjeżdżał.

Bogdan, podobnie jak przed laty, znowu wynajął samochód, by przywiózł żonę ze szpitala i wprowadzili ją do domu razem z sąsiadem.

Wszystko będzie dobrze pocieszał żonę żyj, choćbyś tylko siedziała i rozmawiała ze mną. Żyj, a ja poradzę sobie z wszystkim. Nie zostawiaj mnie, mój gołąbku! powtarzał z troską.

Bogdan troskliwie opiekował się Grażyną. Po miesiącu zamieniła krzesło w fotel. Pomagała mu w kuchni, razem obierali ziemniaki i marchew, przeglądali fasolki, a choćby piekli chleb. Wieczorami rozmawiali o przyszłości, o nadchodzącej zimie, o tym iż Bogdanowi brakowało siły, by rąbać drewno. Może dzieci przywiozą nas na zimę do siebie, a wiosną i latem damy radę samodzielnie marzył.

W weekend przyjechał Eugeniusz z żoną. Ich synowa Ola, oglądając cały pokój, stwierdziła: Będziecie musieli się rozdzielić. Weźmiemy matkę w przyszłym tygodniu, przygotuję pokój i przyjedziemy. Bogdan szepnął niechętnie: A co ze mną? Przecież nigdy się nie rozstaliśmy. Dzieci, jak to możliwe? Kiedyś mieliście siłę i mogliście sami sobie radzić, teraz sytuacja jest inna. Niech cię zabierze syn, ale razem nie zostaniecie wyrwani z domu wyjaśnił.

Eugeniusz i żona odjechali, a Bogdan z Grażyną westchnęli gorzko, zastanawiając się, co dalej. Każdy z nich, zasypiając, marzył, by nie budzić się już na ten świat.

W następny weekend przyjechali obaj synowie, zaczęli pakować rzeczy. Bogdan siedział przy łóżku Grażyny, wpatrując się w jej twarz, wspominając młode lata, i łzy popłynęły po policzkach. Przytulił się do chorej żony i wyszeptał: Przebacz, Grażyno, iż tak się stało Może nie dopilnowaliśmy dobrze naszych dzieci. Rozdzielają nas jak niepotrzebne kocięta. Przebacz. Kocham cię. Grażyna chciała pogłaskać go po policzku, ale nie miała już sił. Bogdan odszedł, ocierając łzy rękawem, wsiadł do samochodu i już nie ocierał.

Syn z żoną i sąsiad zaczęli wyciągać Grażynę, owinęli ją kocem i wyprowadzili z domu nogą do przodu. Chora kobieta poczuła, iż to gest symboliczny. Nie walczyła; kiedy Bogdan odjechał, nie żyła już dalej, chcąc jednego nie dożywać wieczoru.

Minął tydzień. Pewnego pogodnego, jesiennego dnia, dokładnie w dzień Matki Bożej Zielnej, spełniło się ich marzenie. Grażyna i Bogdan spotkali się w innym świecie, pośród złotych pól i cichych strumieni, razem i wolni od cierpienia.

Idź do oryginalnego materiału