Zanim weszliśmy do mieszkania, zapach sprawił, iż prawie zapomniałam, po co przyszłam.

newsempire24.com 6 godzin temu

No więc, kiedy razem z Mateuszem weszliśmy do mieszkania Zosi, od razu otoczył mnie taki zapach, iż prawie zapomniałam, po co przyszliśmy. Pachniało świeżo upieczonym mięsem, ciepłym ciastem i przyprawami, które unosiły się w powietrzu jakby tańcząc. Stanęłam w progu, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech – to był zapach domu, święta i jakiejś magii. A kiedy spojrzałam na stół, to aż mnie zatkało. Stały tam dania, które mogłyby trafić do muzeum sztuki kulinarnej. Szczerze, nie wiedziałam, co robić najpierw – zachwycać się czy od razu brać się za jedzenie.

Zosia, moja dawna przyjaciółka, zawsze była mistrzynią w kuchni, ale tym razem przeszła samą siebie. Razem z Mateuszem przyszliśmy do niej na kolację – zaprosiła nas “tak po prostu”, bez okazji, żeby pogadać i spędzić razem wieczór. Przyznam, spodziewałam się czegoś prostego: no wiecie, sałatka, może pieczony kurczak, herbata z ciastkami. Ale to, co zobaczyłam, było prawdziwym show. Stół uginał się od jedzenia: rumiana schabowa z chrupiącą skórką, ziemniaki zapiekane z rozmarynem, warzywa ułożone jak obrazek i placek ze złotą skórką, od którego unosił się zapach jabłek i cynamonu. Do tego trzy sosy w małych, eleganckich miseczkach – każdy okazał się później małym arcydziełem.

“Zosia, ty co, restaurację otwierasz?” – wyrwało mi się, nie mogąc oderwać wzroku od tego wszystkiego. Zosia tylko się zaśmiała i machnęła ręką: “Oj, Anka, to tak po prostu, żeby was rozpieszczać. Siadajcie, zaraz spróbujemy!” Mateusz, który zwykle mało mówi przy jedzeniu, już sięgał po widelec, ale go powstrzymałam: “Czekaj, najpierw zrobię zdjęcie, coś takiego trzeba wrzucić na Instagrama!” Zosia przewróciła oczami, ale widać było, iż jest z siebie dumna. Ona zawsze tak ma – gotuje z sercem, a potem udaje, iż to nic wielkiego.

Zaczęliśmy jeść i to był prawdziwy festiwal smaków. Schabowa rozpływała się w ustach, z delikatną nutą czosnku i jeszcze czegoś, czego nie umiałam rozgryźć. “Zosiu, co to za magia?” – spytałam, a ona tylko uśmiechnęła się i odparła: “Tajny składnik – miłość!” Oczywiście się zaśmialiśmy, ale tak naprawdę uwierzyłam. Bo jak inaczej wytłumaczyć, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków smakowała u niej jak coś wyjątkowego? Mateusz, który zwykle je w ciszy, nagle oznajmił: “Zosia, jeżeli codziennie tak gotujesz, to się do ciebie wprowadzam”. Rozśmieszyło nas to, ale zauważyłam, iż już zerkał, czy zostanie coś na dokładkę.

Przy jedzeniu Zosia opowiadała, jak przygotowywała każde danie. Okazało się, iż spędziła cały dzień w kuchni, a część przepisów dostała od babci. “Ten placek – mówiła – babcia piekła na wszystkie święta. Ja tylko dodałam wanilię i trochę więcej cynamonu”. Słuchałam i myślałam: skąd ona bierze na to cierpliwość? Ja w kuchni wytrzymuję maks godzinę. Moje specjalności to kanapki i jajecznica, i to tylko wtedy, gdy akurat mam chęć. A tu – cała uczta, przygotowana z taką starannością, iż aż chciało się przytulić gospodynię.

Ale najważniejsza była atmosfera, jaką Zosia stworzyła. Nie tylko jedzenie, ale całe jej mieszkanie tchnęło ciepłem. Na stole stał mały wazonik z kwiatami, świece rzucały miękkie światło, a z głośników leciał cichy jazz. Zdałam sobie sprawę, iż dawno nie czułam się tak zrelaksowana. choćby Mateusz, który zwykle po kolacji od razu sięga po telefon, siedział, uśmiechał się i opowiadał zabawne historie z młodości. Zosia potrafiła zwykły wieczór zamienić w małe święto.

Między drugą porcją placka a herbatą ziołową spytałam: “Zosia, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a na dodatek takie kolacje organizujesz?” Zastanowiła się i odpowiedziała: “Anka, gotowanie to dla mnie jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto – i wszystkie problemy znikają. A jak widzę, jak wam smakuje, to wiem, iż było warto”. Popatrzyłam na nią i pomyślałam: szkoda, iż mi choć trochę jej talentu nie przeszło. Może wtedy też umiałabym upiec coś więcej niż paczkowane ciasteczka.

Gdy wychodziliśmy, Zosia wepchnęła nam pojemnik z resztką placka i mięsa. “Bierzcie – powiedziała – w domu dojecie!” Próbowałam odmówić, ale nie dała za wygraną: “Anka, nie dyskutuj, gotowałam specjalnie dla was”. Wyszliśmy na ulicę i nagle zrozumiałam, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o cieple, o tym, iż warto się dzielić. Zosia przypomniała mi, jak ważne jest czasem zwolnić, spotkać się i po prostu cieszyć chwilą.

Teraz myślę, iż powinnam ją zaprosić do nas w odpowiedzi. Tylko już się stresuję: co ja jej podam? Moje kanapki nie mają szans przy jej kulinariach. Może zamówić pizzę i udawać, iż to moje dzieło? Żartuję. Chyba poproszę ją o parę przepisów i spróbuję zaskoczyć. A jeżeli nie wyjdzie, po prostu powiem: “Zosiu, ty jesteś królową kuchni, a ja się dopiero uczę”. I jestem pewna, iż tylko się roześmieje i powie, iż najważniejsi są ludzie. Bo taka już jest.

Idź do oryginalnego materiału