Zranione Uczucia przez 30 Lat

newsempire24.com 8 godzin temu

Uraza trzydziestoletnia

Od trzech dekad nie rozmawiam z moją teściową, Anną Stanisławową. Wszystko zaczęło się od tego, iż na naszym ślubie z Bogusławem podarowała nam worek ziarna i zestaw zużytych talerzy. Byłam wtedy młodą, zakochaną kobietą, pełną nadziei, a ten “prezent” odebrałam jak policzek. A teraz Bogusław, mój mąż, prosi mnie, bym się nią zaopiekowała, bo leży już unieruchomiona. “Danuto — mówi — to moja matka, jest sama, kto jej pomoże?” A ja patrzę na niego i myślę: “Nie chcę widzieć twojej matki, Bogusławie. Po tym wszystkim, co się zdarzyło, nie mam takiego obowiązku”. Mimo to ta sytuacja nie daje mi spokoju — rozdzierają mnie dawne urazy i uczucie, iż może jednak warto zamknąć ten rozdział.

Trzydzieści lat temu, gdy wzięliśmy ślub, byłam w siódmym niebie. Młodzi, bez grosza przy duszy, ale miłość wydawała się najważniejsza. Wesele było skromne, w małej restauracji, choć staraliśmy się z rodzicami, by wszystko wyglądało godnie. Moi rodzice podarowali nam pieniądze na meble, przyjaciele złożyli się na zastawę, a Anna Stanisławowa… Wręczyła nam worek prosa i sześć wytartych talerzy, które, sądząc po wyglądzie, pamiętały jeszcze jej własne wesele. “To wam się przyda na gospodarstwo” — powiedziała z takim uśmiechem, jakby to były brylanty. Ledwo powstrzymałam łzy. Nie dlatego, iż liczyłam na hojny dar, ale dlatego, iż poczułam: ona mnie nie akceptuje. Jakbym była dla niej nikim, niegodnym niczego więcej.

Bogusław tylko wzruszył ramionami: “Danuto, nie bierz tego do serca, mama taka jest, ona tak okazuje troskę”. ale ja nie potrafiłam o tym zapomnieć. Anna Stanisławowa od samego początku dawała mi do zrozumienia, iż nie jestem dla niej odpowiednią żoną. Krytykowała, gotuję, sprzątam, ubieram się. “Danuto, ty barszcz bez buraków gotujesz? W naszej rodzinie tak się nie robi” — mówiła, stojąc przy kuchni w moim własnym domu. Każda jej wizyta była jak egzamin, którego nigdy nie zdałam. A po tamtym “prezencie” ślubnym po prostu przestałam się z nią widywać. Powiedziałam Bogusławowi: “Albo przestanie się wtrącać, albo ja nie chcę jej znać”. Wybrał mnie, i ustaliliśmy, iż Anna Stanisławowa będzie przychodzić tylko do niego, beze mnie. Tak żyliśmy — trzydzieści lat bez jednego słowa.

Przez te lata zbudowaliśmy z Bogusławem własne życie. Wychowaliśmy dwoje dzieci, kupiliśmy mieszkanie, potem dom na wsi. Pracowałam, zajmowałam się domem, wspierałam Bogusława w trudnych chwilach. A Anna Stanisławowa żyła swoim życiem — w malutkim mieszkanku, z sąsiadkami, przy ogródku. Bogusław ją odwiedzał, pomagał finansowo, ale ja trzymałam się z daleka. I było mi z tym dobrze. Nie czułam wyrzutów sumienia — to ona wybrała taką drogę, uznając, iż nie jestem godna jej syna. Ale teraz wszystko się zmieniło.

Miesiąc temu Bogusław wrócił do domu z twarzą jak chmura gradowa. “Danuto — rzekł — mama leży. Wylew, prawie się nie rusza. Lekarze mówią, iż potrzebuje opieki”. Wyraziłam współczucie, ale gdy dodał: “Chcę, żeby zamieszkała z nami, i proszę, byś jej pomogła”, omal nie udusiłam się ze złości. Pomóc? Jej? Kobiecie, która upokorzyła mnie przed wszystkimi na własnym weselu? Która nigdy nie przeprosiła, nie próbowała naprawić relacji? Spojrzałam na Bogusława i odparłam: “Mówisz poważnie? Po tym wszystkim, co zrobiła, mam być jej pielęgniarką?” Zaczął tłumaczyć, iż jest stara, iż nie może jej zostawić samej, iż to jego obowiązek. A ja? Gdzie mój obowiązek wobec siebie, wobec własnej dumy?

Kłóciliśmy się do północy. Bogusław przekonywał, iż powinnam zrozumieć, iż to jego matka, iż nie będzie żyła wiecznie. Ja zaś próbowałam wytłumaczyć, iż nie umiem zapomnieć trzydziestu lat upokorzeń. “Pamiętasz, jak nazywała mnie ‘niegospodarną’ przy wszystkich? Jak dała mi ziarno, jakbym była żebraczką? — krzyczałam. — A teraz mam ją przyjmować pod swoim dachem?” Bogusław tylko pokręcił głową: “Danuto, to przeszłość. Jest chora, potrzebuje pomocy”. ale dla mnie to nie przeszłość. To rana, która nigdy się nie zagoiła.

Porozmawiałam z córką, licząc na wsparcie. ale ona odrzekła: “Mamo, rozumiem twoje uczucia, ale babcia naprawdę jest w potrzebie. Może spróbuj wybaczyć?” Wybaczyć? Łatwo powiedzieć. Nie jestem zła, nie życzę Annie Stanisławowej źle, ale nie chcę widzieć jej codziennie, gotować jej, zmieniać pościeli. To przerasta moje siły. Zaproponowałam Bogusławowi opłacenie pielęgniarki lub umieszczenie jej w dobrym domu opieki — stać nas na to. Ale uparł się: “Mama nie jest obca, powinna być z rodziną”. A ja niby kim jestem? Dlaczego nikt nie liczy się z moimi uczuciami?

Teraz stoję w rozkroku. Z jednej strony widzę, jak Bogusław cierpi. Kocha matkę i nie chcę stawiać go przed wyborem. Z drugiej nie jestem gotowa poświęcić swojego spokoju dla kobiety, która nigdy nie przyjęła mnie za swoją. Zaczęłam choćby myśleć: a może zgodzić się, ale pod warunkiem, iż przeprosi? ale gwałtownie pojęłam, iż to głupie — leżąca, chora, raczej nie będzie myśleć o przeprosinach. A ja nie chcę być tą, która gnębi schorowaną staruszkę.

Na razie postanowiłam wziąć czas. Powiedziałam Bogusławowi, iż potrzebuję chwili do namysłu. Skinął głową, ale widzę, iż jest urażony. A ja… Jestem po prostu zmęczona. Zmęczona trzymaniem w sobie tej urazy, zmęczona poczuciem winy. Może naprawdę jestem zbyt pamiętliwa? ale jak zapomnieć trzydzieści lat lekceważenia? Nie wiem, co zrobić. Może czas pokaże. Tymczasem próbuję zachować choć odrobinę spokoju w sercu — dla Bogusława, dla naszej rodziny. Ale jedno wiem na pewno: Anna Stanisławowa nie przekroczy progu mojego domu, dopóki ja sama nie będę gotowa. jeżeli to w ogóle kiedykolwiek nastąpi…

Idź do oryginalnego materiału