19grudnia, godzina 23:47 W moim apartamencie na 30m piętrze w Warszawie, przy oknie w wieży Morawskich, niebo, patrzyłem jak śnieg zasypuje ulicę Starego Miasta. Zegar biurkowy wyświetlał 23:47, ale nie miałem ochoty wracać do pustego domu. Trzydziestodwuletni przedsiębiorca, który od pięciu lat podwajał majątek odziedziczony po rodzicach, czuł się coraz bardziej wyczerpany. Przypomniałem sobie ostatni raport finansowy, który już zaczynał rozmywać się przed moimi oczami. Potrzebowałem oddechu. Wziąłem ciepły płaszcz z wełny merino i ruszyłem w stronę samochodu Audi A6, które czekało w podjeździe. Noc była mroźna, temperatura spadała do -5°C, a wiatr hulał po warszawskich ulicach, niosąc ze sobą drobny pył śniegu.
Jechałem bez celu, pozwalając silnikowi mruczeć, a myśli wędrowały między wykresami a samotnością, którą odczuwałem od czasu, gdy moja spółka technologiczna przeszła w ręce inwestorów. Moja wieloletnia opiekunka, Pani Sara, od lat nalegała, żebym otworzył się na miłość, ale po bolesnym rozstaniu z Wiktorią kobietą z wyższych sfer, zainteresowaną jedynie moim majątkiem postanowiłem poświęcić się wyłącznie biznesowi. Nie zdawałem sobie sprawy, iż niedługo znajdę się w samym sercu Łazienek Królewskich.
Park był opustoszały, jedynie kilku pracowników utrzymujących porządek przemierzało ścieżki pod bladej poświaty latarni. Śnieg opadał gęstymi płatkami, tworząc nierealny krajobraz. Może krótki spacer odciąży mnie od pracy, mruknąłem pod nosem. Gdy zaparkowałem samochód, zimny wiatr uderzył w twarz jak igły. Moje włoskie buty zapadały w miękką śnieżkę, zostawiając ślady, które zaraz były zacierane kolejnym opadem.
Cisza była niemal całkowita, przerywana jedynie odgłosem kruszącego się pod butami śniegu. Wtedy usłyszałem cichy płacz. Najpierw pomyślałem, iż to wiatr, ale dźwięk był wyraźny, słaby, jakby dochodził z oddali. Zatrzymałem się, nasłuchując. Dźwięk stał się wyraźniejszy przy placu zabaw. Serce zabiło mi szybciej. Ostrożnie podszedłem, przecinając zasypane drzewa i krzewy.
Pośród białego puchu leżała mała dziewczynka, nie starsza niż sześć lat, w cienkim płaszczyku, kompletnie nieprzygotowana na mróz. Trzymała przy sobie dwa małe, drżące ciała bliźniaki. Dzieci, Boże mój! upadłem na kolana, otaczając je swoimi ramionami. Dziewczynka była nieprzytomna, usta przybrały niepokojący niebieskawy odcień. Palcami sprawdziłem puls był słaby, ale żywy. Dzieci zaczęły płaczac coraz głośniej, czując mój ruch. Bez namysłu zdjąłem płaszcz i owinąłem trójkę w ciepłe futro. W pośpiechu wyjąłem telefon i zadzwoniłem.
Panie doktorze Petrov, wiem, iż jest późno, ale to nagły wypadek. Proszę przyjechać natychmiast do mojego domu. Znalazłem troje dzieci w parku, jedno nieprzytomne. Głos mi drżał, ale starałem się brzmieć zdecydowanie. Po chwili odebrała Pani Sara, nasza wieloletnia zarządczyni domu, i obiecała przygotować trzy ciepłe pokoje oraz czyste ubrania. Poprosiłem również o panią pielęgniarkę, panią Kowalską, która kiedyś pomogła mi po złamaniu ręki.
Z trudem podniosłem trój, a dziewczynka okazała się niezwykle lekka, a bliźniaki nieprzeciętnego rozmiaru, chyba nie starsze niż sześć miesięcy. Wróciłem do samochodu, dziękując losowi, iż wybrałem model z przestronnym tylnym siedzeniem. Włączyłem pełne ogrzewanie i pośpieszyłem, jak pozwalały warunki, do mojego rezydencji na obrzeżach Warszawy posiadłości Morawskich, imponującego, trzypiętrowego domu w stylu klasycystycznym, o powierzchni ponad 1800m².
Co kilka sekund spoglądałem w lusterko wsteczne, by sprawdzić, czy dzieci są spokojne. Dzieci zaczęły się uspokajać, ale dziewczynka wciąż leżała nieruchomo. Myśli wypełniały mnie pytaniami: Skąd się wzięły? Gdzie są ich rodzice? Dlaczego tak mała dziewczynka była sama z dwójką niemowląt w tak mroźną noc? Coś nie grało. Gdywał przybytek, kiedy przekroczyłem bramę żelazną, już witały mnie setki świateł. Pani Sara stała w holu w szpilkach, włosy splecione w elegancki kok, w szlafroku. O mój Boże, Jacku, co się stało? wykrzyknęła, widząc mnie z dziećmi. Znalazłam ich w Łazienkach. odparłem, nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło.
Pani Sara poprowadziła mnie do różowej apartamentu tak nazwanej ze względu na delikatne różowe zasłony i meble w pastelowych odcieniach. Położyłem dziewczynkę na dużym łóżku z baldachimem, a Pani Sara zajęła się bliźniakami, przygotowując im ciepłą kąpiel. Zrobimy im gorącą kąpiel, nie martw się, szepnęła, pokazując doświadczenie w pracy z niemowlętami. Dr. Petrov przybył kilka minut później, przystojny mężczyzna po sześćdziesiątce, od lat lekarz rodzinny rodziny Morawskich. Po krótkim badaniu stwierdził łagodną hipotermię i zalecił podgrzanie ciała oraz obserwację.
Pani Kowalska, pielęgniarka o ciepłym uśmiechu, przybyła nieco później. Zajęła się bliźniakami, które mimo kilku godzin w zimnie były w lepszej kondycji niż dziewczynka. Użyła własnego ciała, aby ich ochronić przed zimnem zauważył dr Petrov, podziwiając odwagę tak małego dziecka. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy patrzyłem na tę scenę.
Następne godziny minęły w nerwowym pośpiechu. Dr Petrov poddał dziewczynkę badaniu zaledwie kilka stopni poniżej normy, ale stabilna. Po kilku godzinach snu, kiedy dźwięk oddechu stał się równomierny, usłyszałem ciche pytanie: Jak masz na imię? odezwała się dziewczynka, jej oczy o intensywnym zielonym kolorze otworzyły się powoli. Jestem Jadzia wyszeptała, jakby obawiając się, iż wypowiedzenie imienia przyciągnie niebezpieczeństwo. Zapytałem: Jak masz na imię? Jadzia powtórzyła, a ja poczułem, iż serce mi się kraje.
Ile masz lat? zapytałem. Sześć odparła. A jak mają na imię twoi bracia? dodałem. Emilia i Iga odpowiedziała, a w jej głosie pojawił się strach. Zapytałem, czy chce coś zjeść. Czekolada odpowiedziała, a jej pysk rozświetlił się na chwilę. Pani Sara przyniosła gorącą czekoladę i talerz z lekką zupą warzywną. Jadzia chwyciła łyżkę, ale jej ręce drżały, a pod nosem pojawiły się żółtawe siniaki, świadczące o wcześniejszych urazach. Jej policzki były wklęsłe, a pod oczami widniały cienie po nocnych łzach.
W ciągu kolejnych dni obserwowałem, jak Jadzia, Emilia i Iga zaczynają odzyskiwać siły. Pani Sara, jako nasza wierna opiekunka, zorganizowała dla nich trzy przytulne pokoje, a w domu pojawiły się cribs, zabawki i niekończące się kołyski. Spotkałem się z detektywem Tomaszem Nowakiem, który prowadził ciche śledztwo w sprawie tej nocnej ucieczki. Tomasz, czterdziestoletni mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu, przyniósł mi dokumenty: 17 zgłoszeń policji przeciwko rodzinie Mateuszów, wśród nich liczne przemoc domowa i niejasne śmierci. Najważniejsze było jednak odkrycie, iż matka Jadzi, Klaudia Mateusz, zmarła w wypadku w wyniku upadku ze schodów a ojciec, Robert Mateusz, był długim czasem uzależniony od hazardu i zadłużony w milionach złotych.
Robert Mateusz, który w ciągu ostatnich lat wydał ponad 60mlnzł na zakłady i pożyczki, próbował odzyskać kontrolę nad majątkiem swoich dzieci. W jego posiadaniu znajdowały się dokumenty potwierdzające, iż fundusz powierniczy, przeznaczony dla Emilii i Igi, miał wartość 40mlnzł, ale został przekierowany na spłatę długów ojca. Zidentyfikowaliśmy też polisę na życie w wysokości 20mlnzł, której jedynym beneficjentem był Robert. Wydawało się, iż jego jedynym celem jest wyciągnięcie pieniędzy z dzieci, a nie ich dobro.
W dniu 23stycznia, po kilku spotkaniach z adwokatem Katarzyną Lewandowską, postanowiliśmy wnieść wniosek o tymczasową opiekę nad Jadzią i bliźniakami. Sąd w Warszawie, po wysłuchaniu świadków dr Petrov, panią Kowalską i Panią Sarę przyznał nam pełną opiekę, pod warunkiem, iż Robert Mateusz zostanie objęty programem leczenia uzależnień i nie będzie miał kontaktu z dziećmi przez najbliższe dwa lata.
W międzyczasie, życie w rezydencji Morawskich zaczęło przypominać rodzinny dom. Jadzia, choć wciąż nieufna, zaczęła śpiewać stare polskie kołysanki, które przypominały jej matkę. Emilia rozwinęła talent plastyczny jej rysunki zdobią teraz korytarze, a Iga, choć najcichsza, zaczęła chodzić po domu, podążając za mną jak cień. Pani Sara, która po latach w końcu wyznała, iż kocha mnie wbrew własnym obawom, przyznała, iż nasza rodzina stała się dla niej najważniejsza. Zdecydowaliśmy się wziąć ślub w maju, w ogrodzie otoczonym białymi śnieżkami, które w tym roku wróciły po raz drugi.
Dziś, kiedy patrzę na śnieg spływający po szybach, myślę o tej jednej, zimowej nocy, kiedy spotkałem Jadzię i jej braci. To wydarzenie rozbudziło we mnie coś, czego nie mogłem znaleźć w kolejnych transakcjach i spotkaniach biznesowych prawdziwe współczucie, odpowiedzialność i miłość. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale wiem, iż nie pozwolę, aby przeszłość Robert
Mateusza zniszczyła te trzy małe życia. Zrobię wszystko, aby chronić ich przyszłość, tak jak chroniłem je w tej pierwszej nocy.
Jutro czeka mnie kolejna sprawa w sądzie, a po południu czekają na nas pierwsze wiosenne przyjęcie przyjęcie urodzinowe Emilii. Mam nadzieję, iż w tym roku nie będziemy musieli już walczyć z przeszłością, a jedynie cieszyć się wspólnym świętowaniem.
W sercu czuję spokój, którego nie znałem od lat. Może to właśnie ten zimowy płacz Jadzi był pierwszym dzwonkiem, który obudził mnie do prawdziwego życia.
Jakub Morawski.

















