Niewygodna Córka

twojacena.pl 5 godzin temu

Łucja, znowu przyniosłaś do domu te swoje szmatki? warknęła matka, witając córkę w progu.

To nie szmatki, mamo. To kawałki aksamitu. I tak by je wyrzucili…

No właśnie, wyrzuciliby! Ile razy mam ci powtarzać, iż szycie to nie zawód, tylko fanaberia! Lepiej byś wzięła drugą zmianę w fabryce. Może wreszcie uzbieralibyśmy na nową pralkę.

Łucja nie odpowiedziała. Zdjęła kurtkę i poszła do swojego pokoju. Matka dalej mamrotała w kuchni, a jej siostry bliźniaczki Ania i Kasia chichotały, wpatrzone w telefony.

Znowu bawi się w swoje stroje! krzyknęła Kasia.

Panna młoda Yves Saint-Łucja! dodała Ania i parsknęła śmiechem.

Łucja usiadła przy oknie, wyjęła z torby cienki niebieski aksamit i skrawek złotej tiulki. Przeciągnęła palcami po materiale był miękki jak woda. Już widziała tę sukienkę: zwiewną, z odkrytymi ramionami i asymetrycznym dołem. Prawdziwą. Magiczną.

W dzień Łucja pracowała w fabryce mebli. Oficjalnie jako montażystka. Nieoficjalnie jako miejscowa dziwaczka: zawsze z agrafkami w kieszeni, ołówkami za uchem i w roboczym fartuchu ozdobionym własnoręcznie zrobioną broszką.

Łucja, znowu sama robiłaś broszkę? zapytała kiedyś Irena, starsza majstrowa.

Tak. Z plastikowej zaślepki i koralików.

Złote masz ręce. Szkoda, iż nikt ich nie docenia.

Nic nie szkodzi. Ja wiem, czego chcę.

Łucja pracowała szybko. Po zmianie szła do koleżanki Zosi ta pracowała w studiu fotograficznym w galerii handlowej.

Łucja, akurat zdążyłaś! Światło już ustawiam.

A sukienka gotowa.

Na Łucji była ta właśnie z niebieską aksamitną spódnicą. Dół falował, ramiona były odkryte, w talii manualnie haftowany pasek. Łucja wyglądała w niej nie tylko pięknie jakby była z innego świata.

Zosia robiła zdjęcia, szepcząc: Wyglądasz jak wróżka!. Potem wrzucała je na swojego bloga.

Jaki hashtag dać?

#fabryczna_księżniczka zażartowała Łucja. I tak szyłam w hali.

Po kilku dniach Zosia wpadła jak burza do fabryki.

Łucja! Nie uwierzysz! Projektant z Warszawy napisał! Wpadło mu w oko Twoje zdjęcie. Chce się z Tobą skontaktować!

Co?.. Naprawdę?

Proszę bardzo! Zosia wskazała ekran. Nazywa się Tadeusz Valentino. Ma showroom, pracuje z celebrytami. Mówi, iż masz świeży styl, prosi o kontakt.

Łucji zakręciło się w głowie. Serce waliło jak młotem. To… żart? Ale nie. Wiadomość była prawdziwa.

Oszalałaś zupełnie? matka stała w drzwiach, gdy Łucja opowiadała o propozycji. Do Warszawy? Tam Cię oszukają! Wrócisz z walizką długów i tyle!

Mamo, to prawdziwa szansa. Mam talent, chcę spróbować.

Masz obowiązki! Nie jesteś sama! Kto nam pomoże? Jesteś najstarsza!

Mam dwadzieścia siedem lat, mamo. Mam prawo żyć swoim życiem.

Siostry rechotały, ojciec milczał. W końca burknął:

Marzenia to nie żur. Nie wyżyjesz od nich.

Łucja wróciła do pokoju. Serce bolało. Chciało się płakać. Ale spojrzała na szkice, maszynę do szycia, stos skrawków. I wiedziała jedno pojedzie.

Tadeusz Valentino spotkał ją na dworcu w grubym swetrze i trampkach.

Łucja? W końcu się poznaliśmy. Chodź, mamy mnóstwo roboty.

Showroom mieścił się na ostatnim piętrze starej kamienicy. Jasna przestrzeń, manekiny, tkaniny, ogromne lustro. Łucja poczuła się jak w filmie.

Chcę, żebyś stworzyła kolekcję kapsułową. Pięć-sześć kreacji. Masz wyczucie materiału. To rzadkość. I smak. Resztę podciągniemy.

Jest pan pewien?..

Bardziej niż siebie samego.

Łucja skinęła głową. Następnego ranka zaczęła szyć. Mieszkała w pokoju przy pracowni, jadła kanapki i prawie nie spała. Tkaniny pod jej dłońmi ożywały. Sukienki rodziły się lekkie jak wiatr i odważne jak marzenia.

Tadeusz patrzył na nią i uśmiechał się:

Wiesz, nie jesteś tylko projektantką. Jesteś poetką tkanin.

Miesiąc później odbyła się zamknięta prezentacja. Przybyli redaktorzy, blogerzy, kilka gwiazd. Łucja stała za kulisami, trzęsąc się jak osika. Ale gdy pierwsza kreacja weszła na wybieg sala zamarła.

Sukienki były żywe. Nic ciężkiego, żadnej krzykliwej sztuczności. Tylko miękkie światło, finezyjne linie i ciepło włożone w każdy ścieg.

Po pokazie podeszła do niej redaktorka znanego magazynu.

To… cud. Kim pani jest?

Ja?.. Jestem tylko Łucją z fabryki.

Nie. Jest pani odkryciem.

Wróciła do domu po dwóch miesiącach. Z umową na staż w domu mody i kilkoma publikacjami.

Matka przywitała ją w milczeniu. W końcu powiedziała:

Z Anią myślałyśmy, iż może znajdziesz miejsce w sąsiednim dziale. W końcu tam, w Warszawie, to jakieś dziwactwa, a tu prawdziwa praca.

Mamo, nie wracam. Przyjechałam po maszynę. Po szkice. I… pożegnać się.

Więc porzucasz rodzinę?!

Nie porzucam. Po prostu idę dalej. Chcę żyć, a nie wegetować.

Siostry milczały. Ojciec wpatrywał się w podłogę.

Łucja… odezwał się nagle. Przepraszam. Po prostu baliśmy się, iż się zgubisz. A ty… znalazłaś się.

Przytuliła go. Spakowała maszynę, wzięła szkicownik i wyszła. Za nią zatrzasnęły się drzwi nie ze złością, ale w ciszy zrozumienia.

Wieczorem była znów w Warszawie. Z kubkiem herbaty w dłoniach. Obok Tadeusz, który śmiał się z opowieści o panience Yves Saint-Łucji.

Żeby ich teraz zobaczyć na pokazie! zaśmiał się.

Może kiedyś…

A na razie będziesz tym, kim zawsze byłaś. Księżniczką. Tylko teraz prawdziwŁucja uśmiechnęła się, patrząc na swoje nowe projekty, i wiedziała, iż to dopiero początek jej drogi, ale teraz szła już pewnym krokiem, niosąc w sobie zarówno dumę z tego, skąd pochodzi, jak i nadzieję na to, dokąd zmierza.

Idź do oryginalnego materiału