**Dziennik osobisty**
Oskar przywiózł swoją narzeczoną Zofię do wsi pod Poznaniem, do swojej matki. „Ależ dom!” – wykrzyknęła Zosia, widząc dwupiętrowy dworek z rzeźbionymi okiennicami. „Zwykły dom” – skromnie uśmiechnął się Oskar. „Mama go uwielbia”. Na spotkanie wyszła kobieta o ciepłym uśmiechu. „To moja mama, Helena Michałówna. Mamo, to Zosia” – przedstawił Oskar. „Wchodźcie, upiekłam pierogi, zjecie po podróży” – zaprosiła Helena. Przy stole Zofia wzięła aromatycznego pieroga z kapustą i ugryzła. Nagle jej zęby trafiły na coś twardego. „Co to jest?!” – zawołała, wyciągając z ciasta błyszczący przedmiot, od którego zaparło jej dech w piersiach.
„Co ty tu robisz?” – Zofia, wracając z pracy, zastała w swoim mieszkaniu byłego męża, Jacka. Siedział w kuchni, spokojnie popijając herbatę, jakby nic się nie zmieniło. „Herbaty się napijesz? Jeszcze gorąca” – zaproponował, nie patrząc na nią. „Pytałam: co ty tu robisz?” – powtórzyła, powstrzymując gniew. „Piję herbatę” – odparł spokojnie Jacek. „Po co przyszedłeś? I skąd masz klucz? Mówiłeś, iż go zgubiłeś!” – Zofia zaciśnęła pięści. „Znalazłem” – wzruszył ramionami. „Zosiu, chcę wrócić. Można?”
„Pohulałeś i teraz chcesz wrócić?” – rzuciła sarkastycznie. „Poważnie?” – „Wybacz” – cicho powiedział Jacek. „Zrozumiałem, iż z tobą jest lepiej. Proszę”. – „Nie trzeba” – odcięła Zofia. „Herbatę dopiłeś? Do widzenia”. – „Od razu tak? Nie mam gdzie iść. Mieszkanie przecież przy rozwodzie zostało przy tobie” – zaczął. „Masz rodziców” – przypomniała. – „A za mieszkanie wszystko ci wypłaciłam. Teraz jest tylko moje”. Ich rozwód był ciężki. Mieszkanie kupione na kredyt stało się kością niezgody. Jacek chciał wszystko zabrać, tłumacząc, iż jego nowa kobieta urodziła, a oni ze Zofią nie mieli dzieci. Ale jej rodzice włożyli większość pieniędzy, i w sądzie Jacek zgodził się na odszkodowanie. Zofia wzięła kredyt, spłaciła dług, i teraz mieszkanie należało tylko do niej.
„Po co tobie tak duże mieszkanie na jedną osobę?” – zapytał Jacek, chytrze mrużąc oczy. „Dlaczego na jedną?” – zdziwiła się Zofia. „Mama mówiła, iż mieszkasz sama. Może zaczniemy od nowa?” – uśmiechnął się, ale w jego oczach widać było nie szczerość, tylko wyrachowanie. „Nigdy” – odcięła. „Dopij herbatę i wynoś się”. – „Czemu od razu tak ostro? Dobrze, pójdę. Ale jeszcze się zobaczymy”. Zofia zrozumiała, iż zapomniała odebrać klucz. A może on zrobił duplikat. „Muszę zmienić zamek” – pomyślała, czując, jak serce ściska się na wspomnienie jego zdrady. Miłość do niego dawno umarła, została tylko gorycz.
Następnego wieczoru zjawiła się była teściowa, Teresa Grzegorzewna, która wcześniej nie wtrącała się w ich życie. „Zosiu, dzień dobry. Wciąż taka piękna” – zaczęła. – „A mój Jacek to głupek. Mówiłam mu: nie porzucaj takiej żony”. – „To już przeszłość” – zimno odpowiedziała Zofia. – „Czego pani chce?” – „Pogódźcie się? Przecież było wam dobrze”. – „Nie. Ja mam swoje życie, on swoje. Nic mu nie jestem winna”. – „Dla starej przyjaźni, pozwól mu trochę pomieszkać. Może wszystko się ułoży”. – „Nie ułoży”.
„On potrzebuje pomocy” – ciągnęła teściowa. – „Ma długi po uszy, a ta jego… ogołociła go i rzuciła. Dziecko okazało się nie jego. Więc wrócił”. – „Śmieszne” – prychnęła Zofia. – „Mam płacić za jego głupoty? Niech sam się martwi”. – „Nie ma gdzie mieszkać”. – „A pani?” – „Ja mam małą emeryturę, nie udźwignę”. – „Ja go utrzymywać nie będę. I do mieszkania nie wpuszczę. Do widzenia”. – „Pomyśl, on przecież dobry, wszystko zrozumiał”. – „Pomyślę” – burknęła Zofia, wiedząc, iż choćby nie zamierza. To już koniec.
Nazajutrz przyszedł majster, żeby wymienić zamek. Gdy się nim zajmował, Jacek znowu się pojawił. „A ty co za jeden?” – bezczelnie spytał majstra. „A ty?” – odparł tamten. „Oskarze, wejdź!” – zawołała Zofia z pokoju. Majster wszedł, a ona, ściszając głos, błagała: „Proszę, niech pan pomoże. To mój były. Niech pan powie, iż jesteśmy zaręczeni. Dopłacę”. – „Żaden problem, kochanie” – mrugnął Oskar i wrócił do drzwi. „Jeszcze tu jesteś? Czego chcesz?” – „Przyszedłem do żony” – oznajmił Jacek. „A, były? Teraz to moja kobieta. Już niedługo ślub”. – „Ona nie mówiła”. – „A ty nie pytałeś. Spadaj, klucz możesz wyrzucić” – zaśmiał się Oskar. Jacek wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.
„Dziękuję panu bardzo” – westchnęła Zofia. – „Ile jestem winna?” – „Za gadanie z byłym? Filiżankę herbaty” – uśmiechnął się Oskar. – „Może pieniądze?” – „Herbata wystarczy. Nie pijam nic mocniejszego. Mój ojciec też po rozwodzie przychodził, wyłudzał od matki pieniądze, klucza nie oddawał. Dorabiałem, roznosiłem gazety, uzbierałem na zamek. Od niego pomocy nie było”. – „Dzięki, teraz na pewno już nie wróci” – z ulgą powiedziała Zofia.
W sobotę rozległ się dzwonek do drzwi. „Boże, znowu on” – pomyślała Zofia, ale w progu stał Oskar. „Dzień dobry! Zapraszam na spacer. Mam z mamą domek za miastem, możemy tam pospacerować. Albo po mieście. Nie masz nic przeciwko?” – „Na wieś!” – ożywiła się. – „Wieki tam nie byłam”. – „Czekam w aucie na dole”. Zofia wyszła i zdziwiła się: zamiast starego samochodu czekał lśniący SUV. „Niezła bryka!” – „A co, spodziewałaśś„Spodziewałaś się może zdezelowanego malucha?” – podszepnął Oskar, podając jej rękę, i w tej prostej chwili Zofia poczuła, iż los wreszcie się do niej uśmiechnął.