Rodzice i ich ‘wsparcie’

newsempire24.com 7 godzin temu

“Rodzice i ich ‘wsparcie'”

„Dopóki nie skończysz osiemnastu lat, będę ci dawać pieniądze — niewiele, na jedzenie, na ubrania, starczy. Potem radź sobie sama, Aniu. Nie wiem, jak potoczy się twoje życie, ale nie chcę, żebyś była taka jak my z ojcem” — powiedziała mi mama, Zofia Nowak, z takim wyrazem twarzy, jakby robiła mi wielką łaskę. Stałam jak rażona piorunem, nie wierząc, iż to moja własna matka tak mówi. Czy to znaczy, iż po moich urodzinach stanę się dla nich obca? I co to w ogóle znaczy „taka jak oni”? Przecież i tak nie chcę być podobna do moich rodziców, którzy najwyraźniej zapomnieli, co to znaczy być rodziną. Ale te słowa zraniły mnie tak głęboko, iż do dziś nie mogę dojść do siebie.

Mam szesnaście lat i zawsze wiedziałam, iż z rodzicami nie łączy nas idealna relacja. Mama z tatą, Janem, żyją swoim życiem, a ja swoim. Nie są złymi ludźmi, ale, jak to ująć, nie są zbyt odpowiedzialni. Tata raz pracuje, raz siedzi w domu, przesiadując w garażu z kumplami. Mama wiecznie zajęta swoimi sprawami — raz na targu sprzedaje, raz z sąsiadkami plotkuje. Od dziecka przywykłam radzić sobie sama: gotuję, sprzątam, uczę się na piątki, żeby dostać się na studia. Ale nigdy nie myślałam, iż tak otwarcie dadzą mi do zrozumienia: po osiemnastce będę im niepotrzebna.

Wszystko zaczęło się w zeszłym tygodniu, gdy poprosiłam mamę o pieniądze na nowe buty sportowe. Moje stare są już całkiem zniszczone, a w szkole niedługo biegi na zawodach — nie chcę się kompromitować. Spojrzała na mnie jak na żebraczkę i rzuciła: „Aniu, jesteś już duża, mogłabyś sama zarobić. Przecież i tak daję ci na jedzenie”. Dajesz? To raptem kilkadziesiąt złotych na tydzień, które ledwo starczają na bilet i drożdżówkę w szkole! Próbowałam tłumaczyć, iż buty to nie fanaberia, ale przerwała mi: „Do osiemnastki ci pomogę, a potem — radź sobie sama. Nie jesteśmy twoim bankiem”. Omal nie udusiłam się z oburzenia. Nie bank? A kto w takim razie? Rodzice, którzy powinni wspierać, a nie odliczać dni do końca swojej troski?

Poszłam do swojego pokoju i płakałam pół nocy. Nie przez buty, tylko przez to, jak zimno to zabrzmiało. Zawsze starałam się nie być ciężarem. Nigdy nie prosiłam o zbyt wiele, nie marudziłam, nie domagałam się modnych ciuchów jak moje koleżanki. Marzyłam, iż pójdę na studia, znajdę pracę, stanę się niezależna. Ale myślałam, iż mam rodzinę, która będzie przy mnie, choćby jeżeli się potknę. A teraz co? Mama wprost powiedziała: po osiemnastce będę zdana na siebie. I to „nie bądź jak my” — co miała na myśli? Że stanę się tak samo nieodpowiedzialna jak oni? Czy iż mam zapomnieć o rodzinie, tak jak oni?

Próbowałam porozmawiać z tatą, licząc, iż mnie zrozumie. Ale tylko wzruszył ramionami: „Aniu, mama ma rację. Karmimy cię, ubieramy, a dalej — to twoja sprawa”. Moja sprawa? A gdzie oni są w moim życiu? Gdzie ich wsparcie, gdy nocami uczę się do egzaminów? Gdzie ich duma, gdy przynoszę dyplomy? choćby nie pytają, jak mi idzie, a teraz jeszcze ten ultimatum. Czuję się, jakby mnie wcześniej skreślili z rodziny.

Opowiedziałam o tym swojej przyjaciółce. Wysłuchała i powiedziała: „Aniu, oni po prostu boją się, iż będziesz na nich ciążyć. Pokaż im, iż dasz radę lepiej”. Lepiej? Przecież już tak robię! Uczę się, dorabiam korepetycjami, oszczędzam na laptopa. Ale mam szesnaście lat, nie mogę z dnia na dzień stać się dorosła i rozwiązać wszystkich problemów. I nie chcę niczego udowadniać rodzicom, którzy widzą we mnie balast. Chcę, żeby byli blisko, żebym mogła do nich przyjść, gdy będzie mi ciężko lub strasznie. A oni wyznaczają mi termin przydatności.

Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce odejść z domu już teraz — wynająć pokój, znaleźć pracę, pokazać im, iż dam radę. Ale wiem, iż to nierealne. Mam szkołę, maturę, nie mogę wszystkiego rzucić. Druga część chce porozmawiać z mamą, wytłumaczyć, jak bardzo mnie to boli. Ale boję się, iż znów powie coś w stylu „nie dramatyzuj”. A najgorsze, iż zaczynam wątpić w siebie. Może naprawdę stanę się taka jak oni? Może nie dam rady i całe moje życie będzie takie samo — bez oparcia, bez ciepła?

Postanowiłam, iż nie pozwolę, by ich słowa mnie złamały. Będę się uczyć, pracować, budować swoją przyszłość. Ale nie dla nich, tylko dla siebie. Nie chcę być taka jak moi rodzice — nie dlatego, iż są „niegodni”, tylko dlatego, iż wierzę w rodzinę, w której ludzie się wspierają, a nie stawiają warunki. Gdy będę miała dzieci, nigdy nie powiem im: „Po osiemnastce — sama”. Będę przy nich, choćby jeżeli się potkną, choćby gdy będą mieć trzydzieści lat. Bo rodzina to nie bank, który zamyka się o określonej godzinie.

Na razie po prostu próbuję przetrwać te słowa. Kupiłam buty sportowe za swoje oszczędności — nie takie, jakie chciałam, ale zawsze. Wychodzę na bieg, włączam muzykę i myślę: dam radę. Nie po to, by udowodnić coś mamie czy tacie, ale by udowodnić to sobie. Choć gdzieś głęboko w sercu wciąż boli. Mam nadzieję, iż kiedyś zrozumieją, co stracili. A ja znajdę ludzi, którzy będą moją prawdziwą rodziną — nie z krwi, ale z serca.

Idź do oryginalnego materiału