Syn mojego dziecka w dziurawych skarpetkach

newsempire24.com 7 godzin temu

Przedziurawione skarpety mojego syna

Gdy mój syn Tadeusz z synową Zuzanną przyszli do mnie na obiad, jak zawsze nakryłam stół od święta: rosół, schabowe, ziemniaki, surówka – wszystko, co lubi. Ale gdy Tadek rozzuł się w przedpokoju, o mało nie padłam: na obu jego skarpetach gapily się dziury, z których bezczelnie wystawały palce! Zamarłam jak rażona gromem. Czy to możliwe, iż mój syn, którego wychowywałam, ubierałam, uczyłam dbać o siebie, chodzi w takich łachmanach? I gdzie, u licha, miewa oczy jego żona? Rozumiecie, to już jakiś ostatek! Do tej pory nie mogę dojść do siebie po tym widoku i muszę się wygadać, bo inaczej eksploduję z oburzenia.

Ja, Wanda Szymańska, całe życie starałam się, żeby mój Tadeusz nie musiał niczego sobie odmawiać. Szyłam mu koszule, kupowałam najlepsze buty, choćby gdy sama musiałam zaciskać pasa. Dorósł, został inżynierem, ożenił się z Zuzanną – dziewczyną, która wtedy wydawała mi się sympatyczna i gospodarną. Mają swoje mieszkanie, oboje pracują, w teorii wszystko gra. Nie wtrącam się, ale czasem zapraszam ich na obiad, żeby się zobaczyć, ugościć domowym jedzeniem. I proszę bardzo – mdleję na widok jego skarpet! To nie zwykłe dziury, to wołanie o pomoc, sygnał, iż w ich domu coś poszło nie tak.

Zaczęło się, gdy weszli do mieszkania. Jak zwykle krzątałam się, rozstawiałam talerze, odgrzewałam kotlety. Tadek zdjął buty, a ja przypadkiem spojrzałam na jego stopy. Najpierw pomyślałam, iż mi się przywidziało – przecież mój syn, zawsze elegancki, nie może chodzić w szmatach. Ale nie, to były skarpety, które najwyraźniej przetrwały trzecą wojnę światową – dziury po obu stronach, zdarte pięty, a palce wyglądające, jakby prosiły się na wolność. Zastygłam, choćby łyżka mi wypadła z ręki. Zuzanna, zauważywszy moje spojrzenie, zaśmiała się: „Ojej, Wandziu, to on sam, sto razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Sam? A ty, kochanie, gdzie masz oczy?

Przy stole nie mogłam się skupić. Patrzyłam na Tadka, który zajadał rosół ze swadą, i myślałam: jak do tego doszło? Wychowywałam go nie po to, żeby wyglądał jak włóczęga. A Zuzanna gadała o pracy, jakby nigdy nic. Nie wytrzymałam i powiedziałam: „Tadziu, synku, co z twoimi skarpetami? Toż to wstyd!” Zmieszał się, wzruszył ramionami: „Mamo, daj spokój, po prostu stare, nie zdążyłem wyrzucić”. Nie zdążył? A Zuzanna dodała: „Wandziu, on sam je zakłada, ja nie pilnuję jego szafy”. Nie pilnujesz? A kogo to obowiązek, jeżeli nie żony?

Starałam się zachować zimną krew, ale we mnie wszystko wrze. Po obiedzie, gdy Zuzia wyszła do salonu, szepnęłam Taczkowi: „Synu, brakuje wam na skarpety? Albo ktoś nie ma czasu prać?” Machnął tylko ręką: „Mamo, nie dramatyzuj, wszystko w porządku. Po prostu nie zauważyłem”. Nie zauważył? Te dziury widać z orbity okołoziemskiej! Chciałam porozmawiać z Zuzią, ale bałam się, iż znów zejdzie na żarty. Zamiast tego sięgnęłam do szafy, wyciągnęłam parę nowych skarpet, które kupiłam Tadkowi na urodziny, i supełem mu wcisnęłam: „Weź, załóż, bo aż oczy bolą”. Uśmiechnął się, podziękował, ale widziałam, iż mu to obojętne.

Odprawiłam ich do domu, ale zasnąć nie mogłam. W głowie kołatało: jak to możliwe? Zuzanna no cóż, pracuje, jest zmęczona, ale czy to usprawiedliwienie? Ja w jej wieku i pracowałam, i dom ogarniałam, i o męża dbałam, i o dziecko. A ona nie może wrzucić trzech par do pralki albo kupić nowych? W sklepie są ich tuziny, na każdą kieszeń! Czy teraz modne jest paradować w gałganach? Przypomniałam sobie, iż Zuzia zawsze perfekcyjnie ubrana, z manicure, a mój syn – w skarpetach, które się rozpadają. I to nie są zwykłe skarpety, to symbol! Symbol tego, iż jej, najwyraźniej, mąż jest obojętny.

Nazajutrz zadzwoniłam do przyjaciółki, Bronki, żeby się wyżalić. Wysłuchała i stwierdziła: „Wanda, to nie twój interes. Dorośli, niech sami sobie radzą”. Dorośli? To kto ma zadbać, skoro Tadek wygląda jak bezdomny? Bronia dodała: „Może Zuzia nie uważa tego za swój obowiązek. Teraz kobiety są inne”. Inne? Niech sobie robią kariery, ale podstawowa troska o męża – to też się zdezaktualizowało? Nie żądam, żeby codziennie gotowała bigos, ale skarpety można przecież zaszyć!

Postanowiłam porozmawiać z Zuzią. Zadzwoniłam, zaprosiłam na herbatę, żeby bez Tadka. Powiedziałem: „Zuziu, wybacz, iż się wtrącam, ale jak możesz pozwalać, żeby Tadek chodził w takich skarpetach? To przecież twój mąż”. Zdziwiona odparła: „Wandziu, on jest dorosły, sam decyduje, co nosi. Sto razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Dorosły? A ty, znaczy się, nie widzisz, iż on dziurawy jak sito? Zasugerowałam, iż to żona powinna pilnować takich rzeczy, ale tylko się uśmiechnęła: „Mamy równouprawnienie, nie kontroluję jego garderoby”. Równouprawnienie? Czyli on w szmatach, a ty w designerskich sztylpach?

Teraz się zastanawiam, co robić. Część mnie chce kupić Taczkowi skrzynkę skarpet i sama je prać, żeby się nie kompromitował. Ale druga część rozumie: to nie moja sprawa. Sami powinni ogarnąć. Zaproponowałam synowi: „Tadziu, jeżeli wam grosz przyda się, mów śmiało”. Rozśmiał się: „Mamo, wszystko w porządku, po prostu stare, wyrzucę”. Wyrzucisz? A co cię powstrzymuje, żeby wyrzucić teraz? Nie wiem, jak dotrzeć do Zuzi. Może faktycznie uważa, iż to nie jej zmartwienie. Ale mnie boli, iż syn tak wygląda. Jakbym gdzieś zawaliła, nie nauczyła go dbać o siebie.

Na razie staram się nie ingerować. Zapraszam na obiady, podrzucam Taczkowi nowe skarpety, ale w środku wrze. To nie tylko dziurawe skarpety – to znak, iż w ich rodzinie coś jest nie tak. I nie wiem, jak to naprawić, nie psując relacji. Ale jedno wiem na pewno: mChyba jednak kupię mu te skarpety, bo widok tych palców wystających jak spłoszone krety nie daje mi spokoju.

Idź do oryginalnego materiału