Wszyscy wiedzieli, jaki jest Iwan — bez rąk i nóg, z pustą głową, a czasem jak baran czy pies. Jego przezwiska były zależne od jego przewinień, a gniew żony zmienny jak jego wybryki.

twojacena.pl 2 dni temu

Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, iż Jan to niezdara, zarazem baran, kozioł czy pies, zależnie od przewinienia. Każde przezwisko odzwierciedlało skalę jego gafy, gniew Bronisławy zaś miał różną moc. On zaś dla żony był Zajączkiem, Liską, Słoneczkiem lub Jaskółką. Słysząc jej wrzaski, ludzie myśleli, kiedy wreszcie ten baran da Zajączkowi nauczkę, ale przypominając sobie, iż to także kozioł ofiarny, wnioskowali: nigdy. Jan potrafił udawać głuchoniemego, na krzyki i obelgi małżonki nie reagował. Owa stoicka obojętność na jej szał powodowała długotrwałe napady wściekłości. Wyładowana, Bronisława wychodziła z domu. Ścisk w gardle dusił ją, twarz pokrywała się czerwonymi plamami, drżały ręce, chrypiał głos. Chciało się jej ryknąć, ale łez brakło. A Jan, za odchodzącą, pytał cicho: „A ty gdzie, Zajączku?”

Pierwsze lata małżeństwa płynęły zgodnie i spokojnie. Gdyby ktoś wtedy rzucił, iż za parę lat nastaną awantury, Bronka nigdy by nie uwierzyła. Wyszła za mąż za ukochanego, za tego, w którym dusza tonęła, nie za jakiegoś koźlęcia. Jan pracował jako spawacz, nie pił, nie palił, flegmatyczny jak niedźwiedź w gawrze, ze wszystkiego zadowolony. Żony pijaków i hulaków stawiały go za wzór, więc Bronisława była dumna. Dzieci postanowili odłożyć trzeba było wybudować warsztat, garaż, kupić samochód. Państwowe gospodarstwo przydzieliło dom, Bronka zaś pragnęła go urządzić jak się patrzy.

Jan był strasznie opieszały, a może po prostu leniwy. Roboty zawsze nań czekały, mawiał ze śmiechem: „Szału nie ma. Trza czasem odczekać, sprawy same się ulżą. Po co się spieszyć? Ja uważam, iż bez ochoty wcale za robotę nie brać. To nie praca, to samokatorżna eksploatacja”. Szczególnej ochoty na bycie przodownikiem pracy nie żywił. Bronisława brała się za wszystko i robiła nie gorzej od męża: przekopała ogród, pomalowała dom, wykosiła trawę, nawarła drew na opał do warsztatowej piekarni. Szczęściem, dom miał bieżącą wodę, nie musiała jej dźwigać jak dawniej. Lepiej i szybciej było zrobić sama, niż namawiać Jana. Pewnej nocy zbudził ich huk z kuchni. Płytki ceramiczne, którymi Jan obłożył ścianę, zjechały z góry na dół. Bronka nazwała go łapą niedźwiedzią i nazajutrz sprowadziła fachowca z rękoma.

Pewnego wieczoru wróciła z pracy i nie poznała swych rabat: wszystko wydeptały kopyta sąsiedzkiej krowy, kwiaty połamane, bo Jan nie zamknął furtki. Z dniem każdym rosła jej irytacja mężowską flegmą, lenistwem, obojętnością.

Obok ich domu stał dom-sierota. Starzy dawno pomarli, spadkobiercy kosiły chwast rzadko, aż w końcu domostwo zarosło. Ale pewnego dnia podjechała pod nie świetna zagranica. Przyjechał wnuk pod komendą Franciszka Wojciecha, który osiedlił się tam na stałe z rodzinką. Długo harował w Gdańsku, tam się ożenił, teraz wracał do rodzinnych stron. Gdańsk był dla zarobku, zaś dla życia najlepsza była ojcowizna. Bernard wziął się za remont starego domu. To wtedy pokazał Bronisławie, co znaczy nie wypuszczać roboty z rąk. Dał popis jako budowlaniec, spawacz i elektryk, a żony nigdy przy nim nie było. Ona zajmowała się tylko domem i dzieckiem.

Bronisława, patrząc na sąsiada, rosła w złość do męża. Zmęczyła się siłą, chciała być słaba i delikatna. Wielokroć naprowadzała Jana na roboty, które każdy mężczyzna winien robić, ale on nie był do przewodzenia w sprawach, i tak w drugich szeregach żyło mu się dobrze. Utrapiona Bronka coraz częściej kipiała i coraz częściej rzucała obelgi. Ludzie uznali ją za jędzę zepsutą, jego za biedaka. Zaczęła myśleć o rozwodzie, nie była w stanie ciągnąć całego gospodarskiego wozu, coraz częściej stawiała sąsiada za wzór, na co Jan się uśmiechał, mówiąc: „Sąsiedzi zawsze lepsi, dalej od oka”.

Żadną miarą nie pojmował, iż jego żona podsuwa myśl o rozwodzie. Przecież inne baby męczyły się z pijakami, chłopami na boku, a tu nie bita, nie przeklęta, umiłowana i rozwód? Nigdy nie skrzywdził, chodziła, gdzie chciała, robiła, co chciała, o pieniądzach nie miał pojęcia, gdzie je wydawa. „No i co, iż powolny. Po co się spieszyć? Wszystko na świecie
Od tego dnia Irena przestała szukać zaczepki, bo zrozumiała, iż lepszy swojego spokojny „bałagan” niż cudzy pozorny porządek, który w istocie jest więzieniem, i stopniowo uczyła się czerpać euforia z jego powolności, dostrzegając w niej głębokie oddanie, a nie lenistwo, i już nigdy potem nie rozpoczynała awantur, bo wiedziała, iż każde niepotrzebne „bicie piany” sprowadza tylko cierpienie, zaś akceptacja przynosi ciszę i ukojenie sercu, a w każdym zwyczajnym poranku widziała już nie irytujące opóźnienie, ale wierność w dłoni podającej filiżankę ciepłej herbaty, i tak powrócił dawny spokój w ich domu.

Idź do oryginalnego materiału