Zła Macocha

twojacena.pl 3 godzin temu

Nie pojadę! wrzasnęła Alicja i z hukiem zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju.
Taka sobie królewna! Żyje mi na garnuszku, a jeszcze wymądrza się syknęła Łucja, poprawiając szlafrok. Samozwańczy autorytet.
Alicja miała piętnaście lat. Jej ojciec zginął w wypadku dwa lata wcześniej. Rodzice byli po rozwodzie, ale mama Alicji, Iza, nie podołała rozpaczy: najpierw łzy, potem alkohol, w końcu karetka. A później cisza. Serce stanęło.
Dziewczynki nie zabrano do domu dziecka. Zabrala ją ciotka, siostra ojca Genowefa, surowa, oszczędna w słowach kobieta ze srebrnym sękiem na potylicy. To ona uzyskała prawo opieki. Ale po pół roku Alicja stała się jak walizka bez ucha pozbyła się jej: Alicja nie do ogarnięcia, nie słucha, u nas nie chce mieszkać, a mąż jest przeciwny. U Łucji miejsca starczy.
Tak Alicja trafiła pod dach macochy. Łucja była drugą żoną jej taty. Tą samą, przez którą mama kiedyś lała łzy strumieniem. Wcześniej Alicja nienawidziła jej z oddali. Teraz musiały żyć pod jednym dachem.
Jeść będziesz? warknęła Łucja, stukając łyżką w garnek.
Nie odcięła się dziewczyna.
To i lepiej. Tylko chipsów nie szukaj. Nie kupowałam.
Dom Łucji był stary, ale przestronny, przytulny wręcz. Tata zdążył zrobić remont: kuchnia z meblami kawowego koloru, salon w beżową tapetę, choćby kocioł nowy postawił. Choć przytulnie, Alicji ciągle było tam jakoś zimno.
Postawmy kropkę nad i rzuciła pewnego dnia macocha, straciwszy cierpliwość. Wiesz, ja ciebie nie lubię. Ty mnie też nie. To wzajemne. Ale dałam słowo twojemu tacie: ciebie nie wyrzucę. Ty się ucz, ja będę jadło warzyć, w domu mamy czysto żyj. Ale nie rządz i z sieroty maryjnej nie rób. Ja też w tym życiu w piasku jadłam.
Alicja pięści ścisnęła, ale milczała.
Moja mama ciągnęła Łucja umarła, gdym miała siedem lat, ojciec pił. Od piętnastu lat trójką robót się imałam. A twój stary, nawiasem mówiąc, za mną sam łaził. Więc o złe za niego, nie owijaj.
Na tym się ułożyło.
Słowo za słowo, pogawędki skracały się, a spojrzenia nabierały ostrza. Nie kłóciły się jawnie, ale powietrze w domu gęstniało.
Pewnego dnia, Alicja wróciła ze szkoły, znalazła na stole karteczkę i oniemiała:
> Pojechałam do siostry do Pruszkowa. Wrócę za tydzień. Pieniądze na stole. Kup ziemniaki, gotuj sama. Kot je według grafiku. Ł.
Żadnego całuję, trzymaj się, nie tęsknij. Po prostu kot, kartofle i rozkład. Alicji aż przykro się zrobiło.
Poczuła nagle pustkę wokół. Telewizor zgaszony, czajnik zimny, kurz choćby nie opadł na parapet. Po raz pierwszy od tamtej pory przeraziła się.
A jeżeli nie wróci? Co ja wtedy pocznę? wyszeptała w próżnię.
Alicja weszła do pokoju Łucji, zajrzała do szafy, do szuflady… Znalazła fotografię. Oto mała Łucja z warkoczykami. Tu już dziewczyna w białym kitlu. A tu z jej tatą. I z nią, Alicją, jeszcze malutką, trzyletnią na rękach. Uśmiech Łucji był wtedy szczery.
Alicja siadła na skraju łóżka i nie wiadomo czemu, zapłakała. Wszystko się w niej poplątało: żal, gniew, strach.

Dnie bez Łucji płynęły ospale, ale jakoś… swobodnie.
Alicja puszczała głośno muzykę, jadła wprost z garnka, wylegiwała się z kotem na kanapie. choćby w tej leniwej niezależności pojawiło się jednak dziwne uczucie jakby czegoś zabrakło. Albo kogoś.
Czwartego dnia zrobiło się nudno. Piątego niepokojąco.
Szóstego Łucja już wróciła.
Alicja siedziała w kuchni nad zeszytem, gdy trzasnęły drzwi wejściowe.
Kot twój oszalał krzyknęła Łucja od progu. Mruczy jak opera śpiewa. Karmiłaś go w ogóle?
Według grafiku burknęła Alicja, wstając.
Ale spojrzawszy na macochę, zastygła. Ta wyglądała na zmęczoną. Torby ciężkie, twarz blada, a w rękach… passe-partout.
Patrz, co ci przy
Przygotowując pierogi w ich krakowskiej kuchni, Alicja uśmiechnęła się, patrząc jak Maśko z uporem próbuje wdrapać się na kolana Łucji, której serce, twarde niegdyś jak kamień, teraz topniało ciepłem niezmiennym jak ciepło domowego pieca.

Idź do oryginalnego materiału