Znalazłam niemowlę pod brzozą i wychowałam je jak własne. Ale kto by się spodziewał, że…

polregion.pl 11 godzin temu

**Dziennik**
Znalazłem dziecko pod brzozą i wychowałem je jak własne. Kto by pomyślał
Co ty tu robisz? Stanisław Kowalczyk zastygł w bezruchu, nie wierząc własnym oczom.
Pod starym brzozowym drzewem, wtulone w dywan z opadłych liści, leżało dziecko. Chłopiec, może czteroletni, w zbyt cienkiej kurtce, drżał, kurczowo obejmując się ramionami. Jego przerażone oczy wpatrywały się w leśniczego.
Rozejrzałem się ostrożnie. Wokół nie było nikogo tylko wiatr szeleścił w igłach sosen, a czasem trzasnęła gałąź.
Przysiadłem powoli, by nie wydawać się zbyt groźny.
Jak masz na imię, maluch? Gdzie są twoi rodzice?
Chłopiec przywarł do szorstkiej kory brzozy. Wargi mu drżały, ale zamiast słów, wydobył się z nich tylko cichy dźwięk.
Ja Ja Jasiek wyszeptał w końcu.
Jasiek? Wyciągnąłem rękę, ale cofnął się. Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
Zmierzch otulał już las. Temperatura spadała, a chłopiec wciąż drżał. Któż mógł go tu zostawić? Najbliższa wieś była trzydzieści kilometrów dalej, a do miasteczka jeszcze dłuższa droga.
Chodź ze mną powiedziałem łagodnie. W domu jest ciepło i będzie co zjeść.
Na wspomnienie jedzenia w oczach Jaśka błysnęło zainteresowanie.
Zdjąłem watowaną kurtkę i ostrożnie narzuciłem ją na jego wątłe ramiona. Nie opierał się.
No już szepnąłem, biorąc go na ręce.
Lekki jak piórko. Kości prześwitywały przez skórę. Od razu było widać, iż dawno nie jadł.
Szliśmy przez las, a ja czułem, jak drżenie dziecka powoli ustaje. niedługo między drzewami ukazała się mała chatka drewniany ganek i cienki słup dymu unoszący się z komina.
Jesteśmy oznajmiłem, otwierając drzwi nogą.
Zapach suszonych ziół i dymu wypełnił wnętrze. W kominku tliły się ostatnie żarzy, rzucając czerwonawe refleksy na prosty stół i drewnianą ławę.
Posadziłem Jaśka na ławie, dorzuciłem drewna do ognia, a płomienie ożyły, oświetlając jego przestraszoną twarz.
Rozgrzejesz się powiedziałem, stawiając garnek nad ogniem. Potem pogadamy.
Chłopiec jadł łapczywie, czasem krztusząc się. Patrzyłem na niego, a coś starego zbudziło się we mnie. Jak dawno nie opiekowałem się dzieckiem? Dziesięć lat? Piętnaście? Od tamtego czasu
Nie. Nie teraz.
Skąd jesteś, Jasiek? zapytałem, gdy talerz był już pusty.
Pokręcił głową.
Mama Tata Gdzie oni są?
Znów zaprzeczył, a po policzkach popłynęły łzy.
Ja nie wiem wyszeptał.
Westchnąłem. Jutro musimy pojechać do wsi, zgłosić to w urzędzie. Dziecko nie może tak po prostu się pojawić na pewno ktoś cię szuka.
Dziś zostaniesz tutaj zdecydowałem. Jutko się zastanowimy, co dalej.
Ułożyłem Jaśka pod starą, ale czystą kołdrą na ławie przy kominku. Wtulił się w róg, patrząc czujnie.
W środku nocy obudziły mnie ciche łkania. Jasiek siedział na ławie z kolanami przyciśniętymi do piersi, płacząc po cichu.
Hej zawołałem. Chodź tu.
Delikatnie zapukałem w łóżko obok siebie. Chłopiec zawahał się, rozdarty między strachem a zaufaniem. No już zachęciłem go łagodnie. Nie bój się.
Jasiek zszedł ostrożnie z ławy i, po kilku niepewnych krokach, wsunął się pod kołdrę obok mnie.
Śpij powiedziałem. Nic ci nie grozi.
Nad ranem przygotowałem się do drogi do wsi. Zastanawiałem się, patrząc na śpiącego Jaśka. Zab

Idź do oryginalnego materiału