**Dziennik Krystyny**
„— Naprawdę? — Głos Łukasza zadrżał, ale nie ze zdziwienia, tylko z wysiłku, by nie powiedzieć czegoś, czego będzie żałował. Siedział na skraju kanapy, wpatrując się w opakowanie sushi, którego z Krystyną choćby nie zaczęli jeść. — Ty naprawdę kupiłaś sobie Porsche?
— Nie Porsche, tylko Taycan. Elektryczne. Chociaż nazwę mógłbyś zapamiętać, skoro masz zamiar mi to wypominać — odparła Krystyna, choćby nie odrywając wzroku od telefonu. W feedzie Instagrama jej koleżanka wrzuciła zdjęcie z konferencji w Zurichu. Wszyscy w garniturach, ale piją szampana. Jak zwykle.
W mieszkaniu unosił się zapach wasabi, irytacji i świeżo umytej łazienki — Krystyna odruchowo przetarła kafelki przed przyjściem Łukasza. Chociaż wiedziała, iż to i tak nic nie da.
— Po prostu nie rozumiem, po co ci taki samochód? — Łukasz poderwał się i zaczął chodzić po kuchni. — Nie jesteś kierowcą rajdowym. Nie jesteś milionerką. Myślisz, iż ludzie będą cię bardziej szanować, jak będziesz jeździć tym… kosmicznym statkiem?
— Tak. Dokładnie. A jeszcze będę mogła parkować nie gdzieś na zadupiu, tylko na normalnych miejscach z ładowarką. I wyobraź sobie, nie będę stać w korkach, bo Taycan ma adaptacyjny tempomat. To nie jest pokazówka, Łukasz. To kwestia wygody, bezpieczeństwa i — ta-da! — moich pieniędzy.
— Słyszałaś, co powiedział ojciec? — wypalił Łukasz, jakby powtarzał formułkę, którą wkuwał całą noc.
— Niestety, słuch mam wciąż sprawny — Krystyna w końcu odłożyła telefon. — Powiedział, iż kobiecie nie wypada mieć takiego auta, bo to wzbudza „niezdrowe emocje w męskim towarzystwie”. Cytuję, proszę bardzo.
— On po prostu się martwi. Jest starej daty.
— Jest datowany jak przeterminowana konserwa, Łukasz. I ty też, jeżeli teraz nie powiesz czegoś, co choć trochę będzie przypominać wsparcie.
Łukasz otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je z powrotem. Jakby w środku miał telewizor z epoki PRL — dźwięk działa, obrazu brak.
— Dlaczego nie mogłaś ze mną tego omówić? Przecież jesteśmy rodziną. Mógłbym…
— Co? Poradzić KIA Ceed, jak twoja mama? Albo w ogóle odradzić i namówić na „dziadkową” skodę kombi?
Zaśmiał się, ale bez radości:
— No dzięki za zaufanie.
Krystyna westchnęła i spojrzała na niego tak, jak patrzy się na krzesło z pękniętą nogą — niby jeszcze trzyma, ale siadać już strasznie.
— Łukasz, miałeś kiedyś wrażenie, iż możesz robić to, co chcesz? Bez oglądania się na opinie, oczekiwania czy kaprysy innych?
— Nie zarabiam tyle co ty, jeżeli o to ci chodzi.
— Nie chodzi o pieniądze, tylko o wolność.
Wzruszył ramionami, jakby te słowa wywoływały u niego alergię.
— Przecież wiedziałaś, iż moi rodzice tacy są. Wiedziałaś, na co się piszesz.
— Miałam nadzieję, iż przynajmniej mnie zaczną szanować. Albo iż ty zaczniesz.
Cisza w pokoju stała się gęstsza niż wczorajszy schabowy z budki pod metrem. Łukasz znów usiadł, spuścił wzrok.
— Oni po prostu uważają, iż powinnaś być… no, bardziej kobieca.
— Aha. I najlepiej bez prawa jazdy, bez własnego zdania i z wieczną wdzięcznością za obrączkę? — Krystyna gorzko się uśmiechnęła. — No przepraszam, nie jestem dodatkiem do bigosu. Jestem niezależną osobą, FYI.
Odwrócił się. I wtedy, jak w teatrze absurdu, do drzwi zapukano. Zbyt stanowczo jak na kuriera. Zbyt cicho jak na sąsiadkę.
— To mama — westchnął Łukasz, wstając. — Chciała wpaść, zobaczyć, jak żyjemy.
— „Przypadkiem” była w okolicy? Czy teraz ma tracker na mój samochód? — Krystyna uniosła brew i wstała, poprawiając bluzkę.
— Po prostu… bądź łagodniejsza, dobrze?
— Już jestem jak żel pod prysznic. A tobie przydałaby się nauka bycia czymś więcej niż gąbką.
Drzwi się otworzyły. Anna Stanisławówna weszła z siatką z Biedronki, z miną osoby, która nie przychodzi w gości, tylko na inspekcję.
— No witajcie, gołąbeczki. Przyniosłam zdrową sałatkę, bez azotanów, trochę wam witamin nie zaszkodzi. — Rzuciła okiem na Krystynę, ślizgając się wzrokiem po jej szpilkach. — A ty czemu taka odświętna? Na bal idziesz?
— Zawsze taka jestem. Nie stać mnie na wygląd emerytki na urlopie macierzyńskim — spokojnie odparła Krystyna.
— O kim to teraz mówisz? — Anna Stanisławówna zmarszczyła brwi.
— O abstrakcyjny wzorzec, nie musicie się przejmować. Chyba iż pasuje…
— Łukaszu, ty jej pozwalasz tak mówić? — zwróciła się teściowa do syna, ignorując Krystynę jak drukarkę w weekend.
— On nie jest moim nadzorcą. Ani tłumaczem z polskiego na rodzinny — Krystyna minęła ją, zabierając sushi z kuchni. — Chcecie herbaty? Czy od razu przejdziemy do oceny mojego „niegodnego” samochodu?
— No widzisz, sama wszystko rozumiesz, brawo. — Uśmiechnęła się Anna Stanisławówna. — Nam i Stanisławowi taki samochód byłby bardziej potrzebny. Dojazdy na działkę, odwiedziny. A tobie po co? Dla pokazania się?
— Właśnie. I dla zemsty. Na was. — Krystyna powiedziała to cicho, spokojnie. Jak chirurg informujący, iż wyrostek już dawno przebił się do otrzewnej.
Zapadła cisza. choćby Łukasz chyba zrozumiał, iż stało się coś poważnego. Krystyna odłożyła sushi.
— Przepraszam, ale nie mam już siły udawać, iż to jest normalne.
— Co jest „to”? — spytała teściowa.
— Wszystko. Że przychodzicie jak na dyżur. Że Łukasz milczy jak pomnik swojego dzieciństwa. Że mówicie mi, jak mam żyć, wyglądać, wydawać swoje pieniądze. Kończę z tym.
ZdjByła już gotowa na nowy rozdział — bez kompromisów, bez przepraszania za to, kim jest.