Kulinarna gehenna: wojna z teściową
Moje życie w małym miasteczku nad Wisłą zamieniło się w niekończący się koszmar przez teściową, która uważa, iż jestem beznadziejną gospodynią. Jej ciągłe przytyki do mojego gotowania doprowadzają mnie do szału. Każda jej wizyta to nowy skandal, nowe pretensje, które podkopują moją energię. Jestem zmęczona znoszeniem tego wszystkiego, a mój gniew gotowy jest wybuchnąć, zagrażając kruchemu spokojowi w naszej rodzinie.
Teściowa, Krystyna Zawadzka, nieustannie powtarza, iż nie umiem gotować. Wścieka się szczególnie, gdy przygotowuję jedzenie na kilka dni. „Dlaczego mój syn ma jeść to samo przez trzy dni z rzędu?! Czy naprawdę nie możesz codziennie ugotować czegoś świeżego?” – rzuca z pogardą. Krystyna, jak każdy wie w rodzinie, była kiedyś uznaną kucharką w lokalnej restauracji. Jej dania to prawdziwe arcydzieła. A ja? Gotowanie nigdy nie było moją pasją. Dla mnie liczy się, żeby jedzenie było proste, jadalne i nie zabierało zbyt wiele czasu. jeżeli te warunki są spełnione, jestem zadowolona.
W tygodniu gotuję zwykłe potrawy: rosół, ziemniaki z gulaszem, kluski z sosem. Mój mąż, Marek, nie narzeka – wszystko mu pasuje. Ale w weekendy on przejmuje władzę nad kuchnią, tworząc kulinarne cuda. To zajmuje mu pół dnia, a potem ja muszę zmywać górę brudnych garnków, umorusaną kuchenkę i podłogę, którą Marek zawsze jakoś ubrudzi. Nie mam nic przeciwko jego hobby, ale po pracy nie mam siły na codzienne kuchenne wyczyny. Marek to rozumie. Niestety, jego matka – już nie.
Każda jej wizyta to jak inspekcja. Otwiera lodówkę i krzywi nos: „Co to, znowu wczorajszy rosół? Czy naprawdę tak trudno rano wyjąć mięso z zamrażarki, żeby wieczorem ugotować coś nowego? To przecież nie zajmuje dużo czasu!” Łatwo mówić, ale po całym dniu w biurze marzę tylko o jednym – rzucić się na kanapę i zamknąć oczy. Marek współczuje mi i nie wymaga świeżych dań na co dzień, ale Krystyna nie chce choćby próbować mnie zrozumieć.
Niedawno urodziłam syna, Kacpra. Życie stało się jeszcze trudniejsze. Maluch prawie nie śpi w nocy, ja chodzę jak cień, ledwo trzymając się na nogach. Bywa, iż nie mam siły gotować, i Marek musi sam przyrządzać pierogi na obiad. Teściowa, gdy zobaczy w lodówce wczorajszy makaron albo kiełbasę, wpada w furię: „Mój syn pewnie już ma wrzody od takiego jedzenia! Tylko milczy, żeby cię nie denerwować!” Jej słowa bolą jak nóż w serce. Po co tu przychodzi? Żeby mnie upokorzyć i wyprowadzić z równowagi?
Nigdy nie zaproponowała pomocy, chociaż widzi, jak jestem wykończona. Kiedy Kacprowi zaczęły wychodzić pierwsze ząbki, nie spałam przez tydzień, nosząc go na rękach. Wtedy właśnie przyszła Krystyna. Bez pukania podeszła do lodówki, otworzyła garnek z kaszą gryczaną i zaczęła ją wąchać. „Ile dni tej kaszy stoi?” – spytała z obrzydzeniem. „Nie wiem, Marek gotował” – odparłam zmęczonym głosem. „No tak! Bo co mu innego zostaje, żeby nie umrzeć z głodu?! – krzyknęła. – On haruje od świtu do nocy, żeby was utrzymać, a ty siedzisz w domu i nie potrafisz choćby normalnego obiadu zrobić! Mój mąż nigdy nie musiał gotować!”
Poczułam, jak krew we mnie wrze. Jej słowa były niesprawiedliwe, uderzały w najczulsze punkty. Jestem złą matką, złą żoną, beznadziejną gospodynią. Łzy napłynęły mi do oczu, ale powstrzymałam się. Wieczorem postawiłam Markowi ultimatum: „Albo porozmawiasz z matką, żeby przychodziła rzadziej i przestała robić te awantury, albo w ogóle nie otworzę jej drzwi. Nie wytrzymam już tego!” Głos mi drżał. Bałam się, iż za chwilę wybuchnę i powiem teściowej coś, czego nie da się już naprawić.
Co noc leżę bez snu, przewracając w głowie jej przytyki. Wspominam, jak na początku naszego małżeństwa starałam się jej przypodobać, jak uśmiechałam się, gdy krytykowała moje gotowanie. Ale jej niechęć do mnie tylko rosła. Czuję, iż stoję na krawędzi. jeżeli Marek mnie nie obroni, nasze małżeństwo może z tego nie wyjść. Nie chcę wojny z Krystyną, ale nie mam już siły znosić jej ciągłych pretensji. Mam nadzieję, iż posłucha syna i przestanie mnie dręczyć. W przeciwnym razie nie ręczę za siebie – mój gniew, który gromadził się latami, może w końcu wybuchnąć, i wtedy będzie już za późno na naprawę.
Siedzę w ciszy naszego małego mieszkania, patrzę na śpiącego Kacpra i myślę: za co mnie to spotyka? Chciałam być dobrą żoną, dobrą matką, ale teściowa zamieniła moje życie w pole bitwy. Jej słowa bolą jak ciosy nożem, a każda jej wizyta to nowy cios. Marzę o dniu, w którym przestanie się wtrącać w nasze życie, ale boję się, iż ten dzień nigdy nie nadejdzie. Czy dam radę to wytrzymać? A może nasze małżeństwo i moja cierpliwość pękną jak cienka nitka pod naporem jej wiecznego niezadowolenia?