Wystarczy! Czas na zmiany w miłości.

twojacena.pl 6 godzin temu

Nie mogłam już tego znosić. Nie rozumiałam, dlaczego Krzysiek tak się zmienił czy przestał mnie kochać? Wczoraj znów wrócił późno w nocy i położył się spać w salone.

Rano, gdy wyszedł na śniadanie, usiadłam naprzecwko niego.
Krzysiek, powiesz mi, co się dzieje?
Co ci nie pasuje?
Pił kawę, starając się na mnie nie patrzeć.
Od kiedy urodzili się chłopcy, bardzo się zmieniłeś.
Nie zauważyłem.
Krzysiek, od dwóch lat żyjemy jak sąsiedzi. To zauważyłeś?
Słuchaj, a czego ty chcesz? W domu wiecznie rozrzucone zabawki, śmierdzi kaszkami, dzieci wrzeszczą… Myślisz, iż komuś się to podoba?
Krzysiek, ale to twoje dzieci!
Wyrwał się z krzesła i nerwowo chodził po kuchni.
Normalne żony rodzą jedno normalne dziecko. Żeby cicho bawiło się w kącie i nie przeszkadzało. A ty od razu dwoje! Mama mnie ostrzegała, a ja nie słuchałem tylko takie jak ty potrafią się rozmnażać!
Jakie takie, Krzysiek?
Bez celu w życiu.
To ty kazałeś mi rzucić studia, żebym poświęciła się rodzinie!
Usiadłam. Po chwili dodałam:
Myślę, iż powinniśmy się rozwieść.
Zamyślił się, po czym odparł:
Tylko za. Tylko pamiętaj alimentów nie chcę. Sam ci będę dawać pieniądze.
Odwrócił się i wyszedł. Powinnam była płakać, ale z pokoju dziecięceego dobiegł hałas. Bliźniacy się obudzili.

Tydzień później spakowałam rzeczy, zabrałam chłopców i wyszłam. Miałam duży pokój w komunalce po babci. Sąsiedzi byli nowi, więc postanowiłam się poznać.

Z jednej strony mieszkał gburowaty, choć jeszcze nie stary, mężczyzna, z drugiej barwna kobieta po sześćdziesiątce. Najpierw zapukałam do faceta:
Dzień dobry! Jestem nową sąsiadką, kupiłam ciasto, może pan przyjdzie na herbatę?
Starałam się uśmiechać. Obdarzył mnie spojrzeniem i burknął:
Nie jem słodyczy. I zamknął drzwi przed nosem.

Z westchnieniem poszłam do Zofii Stefanowej. Zgodziła się na herbatę, ale tylko po to, by wygłosić przemowę:
Ja odpoczywam w dzień, bo wieczorami oglądam seriale. Mam nadzieję, iż twoje dzieci nie będą mi przeszkadzać. I proszę, żeby nie biegały po korytarzu, nie dotykały, nie brudziły i nie niszczyli!

Gadała długo, a ja myślałam z goryczą, iż życie tu będzie ciężkie.

Chłopców oddałam do przedszkola, sama znalazłam pracę jako pomoc. Wygodnie kończyłam, gdy trzeba było ich odbierać. Płacili grosze, ale Krzysiek obiecał pomagać.

Przez pierwsze trzy miesiące po rozwodzie rzeczywiście przynosił pieniądze. Potem przestał. Już dwa miesiące nie mogłam zapłacić za czynsz.

Relacje z Zofią Stefanową pogarszały się. Pewnego wieczoru, gdy karmiłam chłopców w kuchni, wśliznęła się w atłasowym szlafroku.
Kochanie, mam nadzieję, iż uregulowałaś rachunki? Nie chcę zostać bez prądu przez ciebie.
Westchnęłam:
Jeszcze nie. Jutro pojadę do byłego męża, zupełnie zapomniał o dzieciach.
Podeszła do stołu.
Ciągle karmisz ich makaronem… Wiesz, iż jesteś złą matką?
Jestem dobrą matką! A tobie radzę pilnować własnego nosa!

Zofii Stefanowej opadła szczęka. Zaczęła wrzeszczeć tak, iż aż w uszach dzwoniło. Na hałas wyszedł sąsiad Jan. Słuchał, jak Zofia Stefanowa przeklina mnie, dzieci i wszystko wokół, po tym wszedł do siebie. Wrócił z plikiem banknotów.

Zamknij się. Masz na czynsz.

Kobieta zamilkła, a gdy Jan zniknął, syknęła:
Pożałujesz tego!

Zignorowałam to. Na drugi dzień pojawił się Krzysiek. Powiedział, iż ma trudny okres i nie może płacić. Groziłam alimentami. On tylko powiedział:
Zrób to. Oficjalnie zarabiam grosze, więc dostaniesz grosze. I nie przychodź więcej!

Wracałam do domu w łzach. Płaca dopiero za tydzień, a pieniędzy brak. W domu czekała niespodzianka policjant. Zofia Stefanowa doniosła, iż grożę jej życiu, a dzieci są głodne i zaniedbane.

Jestem zobowiązany powiadomić opiekę społeczną.

Wieczorem Zofia Stefanowa znów była w mojej kuchni.
jeżeli twoje dzieci jeszcze raz zakłócą mój spokój, zgłoszę to prosto do opieki!

Starałam się zachować spokój przy chłopcach, ale gdy wróciliśmy do pokoju, padłam na łóżko. Nie wiedziałam, jak żyć dalej.

Wtedy Jan wszedł z dużą torbą zakupów. Milcząc, napełnił lodówkę.

Później dostałam pracę w fabryce, gdzie pracował Jan. Starczało na życie. Ale Jan był coraz bardziej ponury. Pewnego dnia upuściłam jego kurtkę. Z kieszeni wypadł telefon. Na ekranie moje zdjęcie.

Poszłam do niego. Leżał na wersalce. Usiadłam obok.

Wiesz, Jan… bałam się powiedzieć za dużo. A teraz żałuję, iż nie mówiłam. Najgorsze to żałować słów, których nie zdarzyło się wypowiedzieć…

O co ci chodzi?

Może… spróbuję. Boję się, iż się wyśmiejesz, ale spróbuję. Jan… ożeń się ze mną?

Przez długą chwilę patrzył na mnie. W końcu wziął moje dłonie.

Nie umiem ładnie mówić. Ale zrobię wszystko dla was. Dla ciebie i chłopców.

I wiedziałam to prawda.

Idź do oryginalnego materiału